Palestyńscy uchodźcy w Libanie: Klub dziecięcy w Szatili cz. I

Kolejny reportaż Pawła Jędrala z Libanu. Tym razem przenosimy się do świetlicy, gdzie palestyńskie dzieci mogą bawić się, odrabiać lekcje i rozwijać swoje umiejętności. Klub dziecięcy, jak zapewnia jej prowadzący, jest całkowicie oddolną inicjatywą, niezwiązaną z żadną partią lub organizacją.
Mahmoud Hashem mówi do mnie pięknym, prostym włoskim. Jest w wieku mojej matki – ma 53 lata, ciepły głos i ciągle się uśmiecha. Mimo bycia w samym środku palestyńskiego obozu dla uchodźców – wyprawą przed którą ostrzegali mnie nawet moi znajomi z doliny Bekaa, regionu znanego z przestępczości – czuję się z nim bezpiecznie. Rozumiem go doskonale, chociaż coś mi nie pasuje w jego języku i jestem zawstydzony, bo sam ledwo dukam w języku Dantego. Jest mi podwójnie wstyd: byłem we Włoszech kilkanaście razy, uczyłem się go na uniwersytecie, więcej – byłem nawet na Erasmusie w Rzymie życie temu, jednak po latach nieużywania języka, moja komunikacja pozostawia wiele do życzenia. Mahmud mówi dużo lepiej ode mnie, chociaż całe życie spędził w miejscu, w którym rozmawiamy: libańskim obozie dla palestyńskich uchodźców w Szatili.
Nigdy bym nie przypuszczał, że swój włoski będę odświeżał właśnie tu – w Libanie, dokumentując zniszczenia wojenne po ostatniej wojnie z Izraelem, w sercu palestyńskiego obozu dla uchodźców. Mahmoud jednak cieszy się z tej okoliczności – mówi, że rzadko ma okazję z kimś porozmawiać w tym języku, może raz, dwa razy do roku.
Tłumaczy mi, że włoskiego nauczył się jako chłopiec, od kapitana włoskich spadochroniarzy. „On był z Sycylii, stąd mogę wymawiać niektóre słowa dziwnie. Na Sycylii mówią trochę innym włoskim, a on był moim głównym rozmówcą. Ale to już było po masakrze”.
Il massacro – masakra.
Jeśli mieszkacie w Polsce – albo w ogóle w Europie – nazwa Szatila może wzbudzać u was ciemne skojarzenia. Nazwa tego obozu dla palestyńskich uchodźców w naszym języku występuje zazwyczaj w paskudnej zbitce: masakra w Szatili i Sabrze. Nieważne, że od tego wydarzenia minęło już ponad 40 lat i już drugie pokolenie, nietknięte rzezią, dorasta w obozie. Dla całego świata Szatila jest przede wszystkim miejscem zbrodni. Masowym grobem.
My dla odmiany skupimy się na czymś innym: na żywych.
Klub szachowy
Mahmoud tłumaczy mi, że prowadzi klub dla dzieci w Szatili już od 13 lat. Obecnie uczęszcza tu aż 72 dzieci z całego obozu, w wieku od kilku do 18 lat. Starsi wychowankowie i wychowanki pomagają mu prowadzić to miejsce – uczą młodszych przydatnych umiejętności, czytają im, odrabiają z nimi prace domowe. Ponadto, Mahmoud prowadzi tu od samego początku lekcje szachów i codzienne gry. Mówi, że szachy pozwalają „ćwiczyć umysł”, tak jak siłownia czy sport ćwiczą ciało. Tłumaczy mi, że rozwijają wśród dzieci zdolność logicznego myślenia, ale też polityki. „Prawdziwy świat jest jak szachy. Nie zrozumiesz polityki, wojny, tego wszystkiego bez zrozumienia szachów. Nasza młodzież musi się w tym kształcić – czasami musisz stracić pionek, żeby otworzyć drogę do zwycięstwa. Czasami pewne działania są pozorowane dla ukrycia właściwej intencji”. Wychowankowie szkoły jeżdżą na turnieje szachowe, a do świetlicy czasami zapraszani są znani gracze. Zamiast plansz do gry, dzieci używają miękkich, ceratowych arkuszy w szachownice – zajmują mniej miejsca i są bardziej wytrzymałe. Kiedy odwiedzam klub w dużej sali kilku chłopców rozstawia stoły i przygotowuje je do gry, rozkładając plansze i zestawy figur. Jeden z nich wyciąga książkę o szachach z półki i pokazuje coś kolegom. Po chwili gra już 8 osób.
To jedyne tego typu miejsce, które pozostało – inne świetlice i kluby pozamykały się w ostatnich latach. Ostatnie upadły po cięciach finansowań po 7 października. W klubie codziennie dzieci spotykają się od południa do wieczora. Dla dzieci dostępna jest też woda i w miarę możliwości – drobny poczęstunek, jeśli akurat ktoś podaruje Mahmoudowi dodatkowe pieniądze albo karton ciastek. Mahmoud i wychowawcy nie pobierają wynagrodzenia za swoją pracę. Proste, plastikowe stoły, które możecie znać znad polskiego morza z lat 90 oraz różnorodne, zbierane z datków krzesła są podstawą wyposażenia klubu. Jego ściany zdobi czarno biały wzór szachownicy i zdjęcia wychowanków, gości i mistrzów szachowych. W kącie stoi mała biblioteczka. Starsza dziewczyna siedzi w otoczeniu kilkuletnich dzieci, starannie piszących w zeszytach.
„Layal jest tu z nami już 10 lat” – Mahmoud wskazuje na jedną z wychowawczyń. Ma kilkanaście lat – zaczynała jako kilkuletnia podopieczna, a obecnie sama pomaga dzieciom odrabiać lekcje i uczyć je czytać. Takich historii – o zdolnych palestyńskich nastolatkach czy dwudziestolatkach, wolontaryjnie uczących inne dzieci – słyszałem już kilka.
Niestety w Szatili, liczącej około 20-30 tysięcy mieszkańców, jest to jedyne takie miejsce. Hussein – mój przewodnik i kolega, palestyński student inżynierii medycznej, jeszcze kilka lat wcześniej dawał korepetycje z matematyki i nauk ścisłych dzieciom w innej świetlicy w Szatili, która jednak zamknęła się z powodu braku środków na podstawowe wyposażenie, wodę czy prąd.
Historia Mahmouda
Przenosimy się w pewnym momencie do biura Mahmouda. To skromny pokój, o surowych, betonowych ścianach – jedno z 4 pomieszczeń (obok toalety, składziku i głównej sali) w klubie. Na ścianach wiszą portrety przywódcy Hamasu, szejka Nasr-Allaha, Yahii Sinwara i innych liderów ruchu oporu. Mahmoud siada przy biurku. Chciałby zapalić albo napić się wody – jednak trwa Ramadan. Powoli, widocznie zmęczony, spod półprzymkniętych oczu, zaczyna mi opowiadać o sobie. Layal, wychowawczyni, która widzieliśmy wcześniej, siada z nami: ja dopiero przypominam sobie mój włoski, Mahmoud nie zna zbyt dobrze angielskiego, a brak zasięgu telefonicznego czy WIFI uniemożliwia nam użycie automatycznego tłumacza. Layal na szczęście zna angielski całkiem dobrze, więc czasami pomaga nam tam, gdzie włoski okazuje się niewystarczający.
Rodzina Mahmouda pochodzi Tarshishy, miejscowości w dystrykcie Akka, położonej ok. 20 km od granicy z Libanem. Jego rodzina opuściła ją w 1948 r., podczas Nakby w wyniku izraelskich ataków i przeniosła się do Libanu. Mahmoud urodził się w Tall az-Zatar. Mogliście nie słyszeć o tym miejscu – był to palestyński obóz-twierdza, zdobyty przez chrześcijańskie falangii w 1976 r., podczas wojny domowej. Po zdobyciu, przeprowadzono w nim masakrę, zabijając ok. 1000-1500 cywilów, a pozostałych przesiedlając. W momencie zdobycia obozu, Mahmoud miał 4 lata. Jego rodzina przeniosła się do Szatili, obozu w południowym Bejrucie.
Tam, w dalszym toku wojny domowej doszło do masakry w 1982 r., której dokonały chrześcijańskie Falangi pod nadzorem IDF, w rzekomym odwecie za zamach na Prezydenta Libanu – i lidera Falang, Baszira Gamayela. Kosztowała ona życie od 1300 do 3500 osób, często zabijanych w wyjątkowo okrutny sposób. Doniesienia o przebiegu dwudniowej masakry mówią o gwałtach, w tym zbiorowych, okaleczeniach, torturach. ONZ potępił zdecydowanie IDF i Falangi za jej przeprowadzenie. Mahmoud nie mówi o niej zbyt dużo – był wtedy małym chłopcem. Ja nie dopytuje.
Po masakrze, w Bejrucie i znajdujących się w nim obozach stacjonowały siły pokojowe ONZ. 10-letni Mahmoud został wzięty pod opiekę kilku włoskich wojskowych, w tym w szczególności jednego kapitana spadochroniarzy, który nauczył go włoskiego i okazał mu wiele wsparcia. To on opowiadał chłopcu o Europie i wielkim świecie. Wykupił mu nawet rok kursów językowych w dobrej szkole w Hamrze – jednej z lepszych, przybrzeżnych dzielnic Bejrutu. Kiedy Mahmoud o tym opowiada, widzę, że jest wzruszony, jego oczy błyszczą się delikatnie. Mówi, że okazano mu ciepło i dobro, które on stara się przekazywać innymi.
Kiedy jednak przechodzimy na tematy polityczne, Mahmoud jasno opowiada się za palestyńskim ruchem oporu: „Zabrano nam naszą ziemię i uczyniono z nas żebraków. Nie mam niczego i żyję w obozie, dlatego, że ziemie naszej rodziny w Tarshishy zostały zabrane, a moich dziadków wygoniono pod groźbą broni. Dlatego chcę, my chcemy, całej ziemi. Nie chcemy dyskutować o tym, czy należy nam się 5, 10 czy 20% Palestyny. Nasza ziemia została nam zabrana przez Izrael, a USA, Wielka Brytania i Francja mu w tym pomogły, legitymizując kolejne kradzieże i zbrodnie przez lata” – w głosie Mahmouda słychać gniew. Wskazuje na portrety na ścianach „Hamas był dla nas wsparciem. Wspierali nas w dążeniu do niepodległości i walce z Izraelem. Szejk Nasr Allah i liderzy Hamasu nie widzieli w nas Sunnitów albo Szyitów, nie patrzyli na wyznanie: widzieli w nas ludzi”.
„Nie wierzę w to, że Izrael chce pokoju. Bo co to za pokój, jeśli ktoś ci coś zabrał, zabił twój naród, a potem chce pokoju, bez oddania tego, co ci ukradł. To nie pokój, to zabezpieczenie swojej zdobyczy”. Mahmoud wierzy w walkę zbrojną przeciwko okupantowi, aż do odzyskania swoich niepodległych ziem. „Wierzę, że pokój nie jest możliwy bez utworzenia wolnej Palestyny i oddania nam naszych domów. Powinniśmy walczyć i atakować okupanta, codziennie, dzień po dniu, niezależnie od strat, tak długo, aż nie ugnie się pod naszą presją i nie odda nam tego, co nasze. Bo w innym razie, co nam pozostaje? Żyć tu?” – wskazuje ręką dookoła, mając na myśli przeludniony, brudny i biedny obóz dla uchodźców, w którym dorasta już piąte pokolenie wygnańców, którego ulice są pełne broni, którego historia jest przetykana kolejnymi masakrami i bombardowaniami.
Mój rozmówca ma poczucie, że ludzie mający teraz dobre życie, studia, prace i kariery w Izraelu, mają je kosztem takich osób jak on. Kosztem zabranej ziemi, wygnanych uchodźców, zrabowanych dóbr naturalnych.
Mahmoud przez jakiś czas, w młodości był związany z Ludowym Frontem Wyzwolenia Palestyny – lewicową, świecką organizacją, która w Polsce uznawana jest za terrorystyczną, jednak ich drogi się rozeszły. Opowiada o tym, że organizacja nie chciała wspierać finansowo jego działań dla młodzieży, jednak próbowała podpiąć działanie świetlicy pod swoje aktywności. „Nie jestem członkiem żadnej partii, ani nie angażuje żadnej z nich w swoje działania z dziećmi. Uczymy je historii, patriotyzmu, czy przywiązania do walki o wolną Palestynę, jednak nie robię tego pod szyldem żadnej organizacji”.
„Jesteś pewien, że chcesz tu być i to opisywać?” – mówi wskazując na zdjęcia członków ruchu oporu na ścianie – „przecież w Twoim kraju zrobią z Ciebie terrorystę” – śmieje się.
Wszystkie dzieci na świecie są podobne
W pewnym momencie Mahmud przeprasza mnie na moment: rodzice jednego z dzieci przyszli z jakąś sprawą. Siadam sobie z boku i na moich oczach odgrywa się scena, którą każdy z nas widział w życiu przynajmniej kilka razy: rodzice przychodzący rozmawiać o swoim dziecku z wychowawcą. Młodzi rodzice – wyglądają na ledwo po trzydziestce – siadają, trzymając swoją córkę między sobą. Wszyscy są ubrani z wyczuciem stylu: to dziwna rzecz, ale nawet mając skromne zasoby Palestyńczycy w obozach dla uchodźców często tworzą sobie świetne stylizacje. Dziewczynka ma może 10-12 lat i piękny, intensywnie zielony szal; mama: szary komplet dresów i czarną chustę, które w dziwny sposób wyglądają nonszalancko; tata: skórzaną kurtkę, ciemne okulary i starannie przystrzyżoną brodę. Tematem jest przeniesienie dziewczynki do innej, bardziej zaawansowanej grupy zajęciowej, ponieważ szachy idą jej bardzo dobrze i chciałaby wystartować w zawodach. W międzyczasie z wnętrza sali, gdzie rysował z innymi dziećmi, do rodziny podchodzi chłopiec, młodszy brat dziewczynki. Ubrany w zielono-czerwony komplet dresowy, z gęstymi, czarnymi włosami sterczącymi w każdą stronę, najpierw przytula się do ojca, a potem do matki. Ta ostatnia, nie przerywając rozmowy z Mahmoudem i nie odrywając od nauczyciela oczu, przeczesuje włosy chłopca, wyćwiczonym ruchem, mechanicznie, wyjmuje z kieszeni 20 tysięcy funtów libańskich – kwotę odpowiednią akurat do zakupu lizaka lub wafelka – i podaje chłopcu. Możecie wyobrazić sobie tę scenę, widzieliście ją pewnie jako dzieci – matka, aktywna i decyzyjna, tata, mówiący od czasu do czasu niepewnie jedno słowo, aby pokazać, że on też bierze udział w procesie wychowawczym i wie coś o swoich dzieciach. Starsze z dzieci, poważne i czujne, bo właśnie rozgrywa się coś, co jest dla niej ważne, młodszy chłopiec, znudzony sytuacją, próbujący wejść na kolana matki. Jak z wytartej kliszy, widać, że chłopiec jest ulubieńcem mamy, a córka taty – ten ostatni kładzie rękę na ramieniu dziewczynki i uspokaja ją, kiedy złości się ona na chłopca.
Starsza siostra w końcu przegania brata gestem – ta rozmowa jest o niej, to dla niej jest to spotkanie, a Mahmoud ma mało czasu, nie ma mowy, żeby jej mały, uroczy brat zabrał należną jej uwagę. Chłopiec wraca do kolegów. Rozmowa kończy się, Mahmoud streszcza mi jej przebieg i tłumaczy, że dziewczynka naprawdę dobrze rokuje, więc ułoży harmonogram spotkań grupy tak, aby wszyscy byli zadowoleni.
Patrząc na tę scenę pomyślałem, że wiele podobnych odbywa się w tysiącach polskich szkół i świetlic. Pewnie tak samo było w mojej osiedlowej tysiąclatce, kiedy moi rodzice zapisywali mnie na zajęcia pozalekcyjne. Może nas różnić religia (czy jej brak), odcień skóry, poziom życia, czy mniej lub bardziej tragiczna historia naszych narodów, ale mowa ciała, problemy czy emocje mamy bardzo podobne. Koniec końców wszyscy kochamy swoje dzieci tak samo.
Ciąg dalszy w następnym artykule
Jeśli chcielibyście wesprzeć inicjatywę Mahmouda Hashema, możecie wpłacać dowolną kwotę na zbiórkę, którą utworzył autor tekstu. Link do zrzutki znajdziecie w zakładce „Działaj”. Wszystkie pieniądze zostaną przekazane dla palestyńskich dzieci ze świetlicy w obozie dla uchodźców w Szatili.