Między ludobójstwem a kłamstwem

Kiedy patrzę na ruiny Gazy, wciąż widzę, jak propaganda próbuje przykryć kurz zbombardowanych budynków, jak słowa rzucane w świat mają perfumować odór rozkładających się ciał na ulicach i pod ruinami. Od lat słyszymy różne slogany, które mają wybielić wizerunek Izrael i dyskredytować Palestyńczyków i wszystkich tych, którzy politykę Izraela krytykują. Między innymi to, że wszyscy Gazańczycy są winni, bo w 2006 roku odbyły się wybory, po których Hamas objął władzę w Gazie, ale bez słowa o tym, że prawie połowa dzisiejszej populacji w Gazie nie pamięta tych wyborów. Słyszymy też, że nie ma głodu, że restauracje wciąż pracują, że ONZ kłamie, a świat, który chce Palestyńczykom pomóc, kieruje się nienawiścią i antysemityzmem. Wreszcie, że Izrael jest jedyną demokracją w regionie, zaporą przeciwko „islamizacji” Europy, a jego armia jest „najbardziej moralna na świecie”.
Żyję w świecie, w którym te zdania mają być wymówką dla bomb spadających na szpitale i szkoły, dla ciał moich bliskich rozrywanych przez pociski. Mają być wymówką dla ludobójstwa. Ale wiem też, że każde z tych haseł można rozebrać na części, zderzyć z prawem i z prawdą, z historią i z dokumentami, które wciąż jeszcze powstają w biurach niezależnych instytucji. Piszę ten tekst nie po to, by polemizować z pustymi frazesami, lecz po to, by je rozbić – jedno po drugim – i pokazać, co kryje się pod ich skorupą.
Gaza po 2005 roku i mit wycofania
Izrael od lat powtarza, że „opuścił Gazę” w 2005 roku, że Gazy nie okupuje. Zburzono osiedla, wycofano garnizony i ogłoszono światu, że „odpowiedzialność spoczywa teraz na Palestyńczykach”. Ale każdy, kto choć raz próbował opuścić Gazę, kto czekał dniami a czasem tygodniami przy zamkniętych bramach przejścia granicznego w Rafah, wie, że to kłamstwo. Kiedy nie masz dostępu do własnego lotniska, do portu, kiedy twoja przestrzeń powietrzna i morska jest kontrolowana, a nawet rejestr ludności – czyli to, kto może być uznany za mieszkańca – pozostaje w rękach Tel Awiwu, nie jesteś wolny. Jesteś więźniem. W największym getcie świata.
Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża wielokrotnie przypominał: okupacja to nie obecność czołgów na ulicach, ale efektywna kontrola. Gaza, nawet po 2005 roku, nigdy nie przestała być więzieniem. I tak jak każdy strażnik odpowiada za los więźnia, tak Izrael odpowiada (a przynajmniej powinien w świetle prawa międzynarodowego) za los ponad dwóch milionów ludzi zamkniętych między morzem a murami getta Gaza.
Głód, który nie jest propagandą
Przedstawiciele władzy w Tel Awiwie powtarzają, że w Gazie nie ma głodu. Że są filmik z kawiarni i restauracji, że ktoś sfotografował półki z owocami. Reżyserując i tworząc filmy reklamowe, za edycję i publikację których wydano dziesiątki milionów dolarów na portalach mediów społecznościowych na całym świecie. Zapomnieli jednak, a raczej celowo ominęli fakt, że głód nie mierzy się propagandową reklamą. Głód mierzy się wagą dzieci oraz średnicą ich kończyn, analizą wody zdatnej do picia czy do użytku przez ludzi, wskaźnikami ostrych niedożywień wśród danej populacji.
Nie trzeba być ekspertem, by wiedzieć, co to znaczy. Wystarczy wejść do namiotu, w którym matka próbuje nakarmić dziecko wodą z cukrem, bo nie ma nic innego. Wystarczy usiąść przy łóżku w szpitalu, w którym lekarze – bez leków, bez specjalistycznego sprzętu, bez mleka modyfikowanego – patrzą, jak dzieci umierają na ich oczach. Umierają, bo ktoś celowo doprowadził do głodu kilkumilionowej populacji. Prawo humanitarne mówi jasno: odpowiedzialność okupanta polega na zapewnieniu całej populacji dostępu do żywności. Ale jest to, to samo prawo humanitarne, z którego Izrael kpi od dekad.
Pomoc humanitarna zablokowana przez ONZ
Izrael od miesięcy prowadzi intensywną kampanię propagandową, w której stara się przerzucić odpowiedzialność za dramat humanitarny w Strefie Gazy na innych. W przekazach medialnych i reklamach sponsorowanych pojawiają się sugestie, że to ONZ i organizacje pomocowe blokują dostawy żywności, leków czy paliwa. Pokazuje się obrazy ciężarówek stojących na granicy, opatruje je hasłem, że pomoc „czeka, bo ONZ nie chce jej wpuścić”, a następnie rozpowszechnia takie narracje w mediach społecznościowych i w płatnych kampaniach reklamowych. Tego rodzaju przekaz nie jest przypadkowy, to starannie zaprojektowana próba zatarcia faktu, że to Izrael sprawuje pełną kontrolę nad granicami Strefy Gazy i decyduje, co może, a co nie może przedostać się do ludzi uwięzionych w enklawie.
Prawdziwy obraz wyłaniający się z raportów humanitarnych jest zupełnie inny. Agencje ONZ, takie jak WHO, UNICEF czy UNRWA, od miesięcy alarmują, że największą przeszkodą w niesieniu pomocy są restrykcje i procedury bezpieczeństwa narzucane przez Izrael. Każdy transport musi uzyskać zgodę, przejść wielogodzinne kontrole, a nierzadko jest zawracany bez podania przyczyny. Dodatkowo Izrael zamyka przejścia graniczne lub ogranicza ich przepustowość, przez co setki ton pomocy grzęzną po stronie egipskiej albo w magazynach, gdy w tym czasie w Gazie ludzie głodują i umierają z braku leków. ONZ wielokrotnie podkreślała, że to właśnie te blokady, a nie brak chęci ze strony agend humanitarnych, powodują dramatyczne niedobory.
Manipulacja staje się jeszcze bardziej widoczna, gdy przyjrzeć się szczegółom. W materiałach promowanych przez Izrael zdarzały się nagrania niepochodzące w ogóle z Gazy, lecz z innych krajów (np. z Mołdawii), użyte w taki sposób, aby sprawiały wrażenie, że dokumentują lokalny kryzys. Były też płatne reklamy w wyszukiwarce Google, które miały na celu zdyskredytowanie UNRWA, sugerując jej rzekome powiązania z Hamasem i nieudolność w dystrybucji pomocy. To klasyczna metoda propagandowa: uderzyć w organizację, która jest świadkiem codziennego cierpienia, tak aby jej raporty straciły wiarygodność w oczach opinii publicznej.
W rzeczywistości ONZ nie tylko nie blokuje pomocy, ale desperacko apeluje o jej zwiększenie. Pracownicy humanitarni giną podczas prób dostarczenia paczek żywności czy worków mąki. Konwoje są ostrzeliwane, a punkty dystrybucji bombardowane. To nie „niechęć ONZ” sprawia, że Gaza pogrąża się w głodzie, lecz systematyczna polityka blokady, która trwa od lat i po 7 października 2023 roku została doprowadzona do skrajności.
Propaganda, która każe wierzyć, że problemem są same agencje humanitarne, ma prosty cel: odwrócić wzrok świata od realnych sprawców i zrzucić winę na tych, którzy próbują ratować życie. W tym sensie jest to podwójna przemoc – najpierw wobec ludzi, którzy umierają w wyniku blokady, a potem wobec prawdy, która zostaje zniekształcona w kampaniach reklamowych. I choć można próbować ukrywać ciała za ciężarówkami z napisem „pomoc czeka”, nie da się ukryć głodu dzieci i rozpaczy rodzin, które każdego dnia pytają, dlaczego świat pozwala na taką manipulację.
Owszem, w chaosie wojny zdarzają się grabieże, także przez grupy zbrojne. Ale kiedy amerykańska USAID i inne agencje przeprowadziły audyty, nie znalazły dowodów na systemowe, masowe przejmowanie konwojów przez Hamas.
Prawdziwy dramat pomocy był wtedy, kiedy izraelskie drony zaatakowały konwój World Central Kitchen – siedmiu wolontariuszy zginęło (wśród nich Polak – Damian Soból), choć jechali oznakowanymi pojazdami, ich trasa była uzgodniona. To wydarzenie nie było wyjątkiem. Raporty OCHA pełne są informacji o ostrzeliwaniu składów, konfiskacie paliwa czy „błędach proceduralnych”, które sprawiały, że ciężarówki z jedzeniem wracały z granicy puste. I wtedy łatwo mówić: to Hamas. Ale prawda jest prostsza, bez otwartych bram żadna pomoc nie wejdzie.
Czy Izrael dopuścił się aktów ludobójstwa?
Po ogłoszeniu przez Komisję Śledczą ONZ, że Izrael dopuścił się aktów ludobójstwa w Strefie Gazy, w przestrzeni publicznej pojawiła się fala gwałtownych reakcji. Raport, przygotowany na podstawie setek stron dokumentacji, relacji świadków i analiz prawnych, został przez izraelskich urzędników i ich sojuszników nazwany „pełnym kłamstw i dezinformacji”. To powtarzający się schemat – kiedy społeczność międzynarodowa wskazuje na naruszenia prawa humanitarnego, odpowiedzią nie jest rzeczowa polemika, lecz delegitymizacja samego źródła. ONZ, Amnesty International, Human Rights Watch, a nawet Międzynarodowy Trybunał Karny – wszyscy oni stają się celem zarzutów o stronniczość, manipulację i nienawiść wobec Izraela. W ten sposób odpowiedzialność zostaje przesunięta, a opinia publiczna dostaje prosty przekaz: raporty nie mają wartości, są wymysłem, który można zignorować.
Jeszcze bardziej niepokojące jest jednak to, jakie porównania zaczęły się pojawiać. W dyskusji publicznej powtarzane są głosy, że skoro w czasie II wojny światowej alianci bombardowali niemieckie miasta, w których ginęły także dzieci nazistów, to Izrael również ma prawo postępować w podobny sposób wobec Palestyńczyków. To zestawienie jest nie tylko historycznie fałszywe, lecz także moralnie niebezpieczne. Bombardowania alianckie, niezależnie od oceny ich skali i skutków, były elementem wojny totalnej przeciwko państwu-agresorowi, które okupowało pół Europy i prowadziło planową eksterminację całych narodów. Nie były one nigdy rozumiane jako zielone światło do systematycznego wyniszczania ludności cywilnej w XXI wieku.
Używanie tego argumentu w odniesieniu do Gazy oznacza usprawiedliwianie masowej śmierci dzieci, kobiet, osób starszych i mężczyzn pod pretekstem wojny z Hamasem. To próba nadania współczesnemu cierpieniu pozorów historycznej konieczności. Tyle że Palestyńczycy zamknięci w oblężonej enklawie nie są nazistami, nie okupują obcych krajów, nie mają nawet własnej armii ani suwerenności. Odwracanie tej logiki i przerzucanie na nich winy zbiorowej jest dokładnie tym, co definiuje czystkę etniczną i usprawiedliwia ludobójstwo.
Kolejna linia obrony, która odwołuje się do dumy narodowej i sukcesów państwa, że „mimo takich poważnych oskarżeń, to społeczeństwo izraelskie zbudowało ogromną potęgę, mają najwięcej noblistów, są jednym z najszybciej rozwijających się krajów świata”. To retoryka oparta na przekonaniu, że osiągnięcia gospodarcze, militarne czy naukowe mogą przykryć i zrównoważyć cierpienie zadawane innym.
Taki argument brzmi jak echo kolonialnej logiki, która przez wieki usprawiedliwiała przemoc i podbój – imperia niszczyły całe narody, ale chwaliły się kolejami, mostami i uczelniami, jakie po sobie zostawiały. W podobny sposób próbuje się dziś powiedzieć, że śmierć wielu tysięcy dzieci w Gazie jest mniej istotna, skoro Izrael jest innowacyjnym „start-up nation”, technologiczną potęgą i laureatem dziesiątek nagród. To nie tylko moralne wypaczenie, ale i niebezpieczne myślenie: bo jeśli rozwój gospodarczy staje się alibi dla ludobójstwa, wówczas świat cofa się do epoki, w której liczyła się jedynie siła, a nie prawo i godność człowieka.
Przetaczane przykłady nie mogą być tarczą chroniącą przed odpowiedzialnością za zbrodnie wojenne i ludobójstwo. Wielu zbrodniarzy w historii również stało na czele prężnie rozwijających się państw, które imponowały światu swoją organizacją i siłą. To właśnie wobec nich powstało prawo międzynarodowe, by jasno powiedzieć: żadne osiągnięcia cywilizacyjne, żadne nagrody ani statystyki nie mogą unieważnić życia choćby jednego niewinnego dziecka.
W ten sposób pojawia się dramatyczny paradoks – im głośniej Izrael chwali się swoimi sukcesami, tym wyraźniej widać, że używa ich nie po to, by dzielić się z innymi, ale by przykryć zbrodnie, które zdefiniują go w oczach historyków i opiniotwórczych publicystów.
Kolejnym usprawiedliwieniem izraelskich zbrodni zdecydowanie ma być sam atak Hamasu z 7 października 2023 roku. Najbardziej przerażające natomiast są kłamstwa, które karmią samą wyobraźnię. W dniu 7 października i później pojawiły się w sieci historie, że bojownicy Hamasu obcinali główki niemowlętom, że wsadzali dzieci do mikrofalówek czy pieców. Media powtarzały je bez dowodów, a świat chłonął jak sensację. Ale później, gdy dziennikarze takich gazet jak Haaretz czy Le Monde próbowali weryfikować, okazało się, że nie ma na to żadnych potwierdzeń. To nie znaczy, że nie było zbrodni – Hamas zamordował cywilów, wziął zakładników, prawdopodobnie dopuścił się również przemocy seksualnej. Ale kiedy zamiast faktów karmimy się fantazją i kłamstwem, odbieramy powagę realnym ofiarom. Izraelskim ofiarom. Dezinformacja staje się bronią, która pozwala na dalsze bombardowania i zbrodnie wobec Palestyńczyków.
Izrael jako „zapora” przed islamizacją Europy
Wraz z kolejnymi raportami ONZ i organizacji praw człowieka, które coraz wyraźniej nazywają izraelską politykę wobec Palestyńczyków ludobójstwem, w debacie publicznej pojawia się jeszcze jeden argument, równie niebezpieczny jak usprawiedliwienia historyczne czy odwoływanie się do ekonomicznej potęgi. Izrael przedstawia się – i bywa tak opisywany przez swoich sojuszników – jako „zapora” przed rzekomą islamizacją Europy. W tej narracji państwo żydowskie jawi się jako bastion cywilizacji zachodniej, który broni kontynentu przed „dzikim Wschodem”, przed uchodźcami, przed muzułmańskim żywiołem, który miałby rzekomo zagrażać europejskiej tożsamości.
To nie jest nowa strategia – to powrót do języka krucjat i kolonialnych podbojów, w którym istnieje podział na „oświeconych” i „barbarzyńców”. Izrael wpisuje się tu w rolę żołnierza Zachodu na Bliskim Wschodzie, który prowadzi walkę w imieniu Europy, chroniąc ją przed „obcą kulturą”. Problem w tym, że ta retoryka dehumanizuje Palestyńczyków i ogólnie Arabów, czyniąc z nich nie ludzi, ale abstrakcyjne zagrożenie cywilizacyjne. Gdy ktoś zostaje opisany jako „fala”, „plaga” czy „islamska inwazja”, wówczas łatwiej zaakceptować, że można go bombardować, zamykać w obozach czy pozbawiać swoich podstawowych praw.
W praktyce ta retoryka oznacza, że cierpienie ludności Gazy traktowane jest jak cena, jaką należy zapłacić za „bezpieczeństwo Europy”. To cyniczne, bo Palestyńczycy stają się zakładnikami ideologii, która ma niewiele wspólnego z ich rzeczywistością, a wszystko z potrzebami polityków i możnych tego świata, by utrzymać własną narrację o świecie.
W efekcie mamy przed sobą pełną konstrukcję propagandową: raport ONZ nazywa się kłamstwem, masowe bombardowania usprawiedliwia przykładami II wojny światowej, brutalność równoważy się dumą z nagród Nobla i rozwoju, a wszystko spina się obrazem Izraela jako muru chroniącego Zachód przed „islamskim zagrożeniem”. To nie są niezależne argumenty, to elementy jednej machiny retorycznej, której celem jest normalizacja przemocy i odwrócenie wzroku od ofiar.
Kolejną powtarzaną od dekad propagandą jest to, że Izrael to „jedyne państwo demokratyczne na Bliskim Wschodzie” – to slogan, który brzmi dumnie, dopóki nie spojrzymy na realia. Demokracja, która obejmuje tylko część ludzi, a miliony innych pozostawia bez prawa głosu, nie jest demokracją. To system podwójnych praw. Izraelska organizacja B’Tselem, Human Rights Watch i Amnesty nazwały to wprost: apartheid. Różne przepisy dla osadników i Palestyńczyków, konfiskaty ziemi, ograniczenia ruchu, areszty administracyjne bez zarzutów – to codzienność Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu.
A co z „najbardziej moralną armią”? Armia, która głodzi dzieci, atakuje szpitale, zabija wolontariuszy niosących pomoc? czy naprawdę moralność polega na samookreśleniu? Moralność to czyny, nie slogany. A czyny dokumentują nie tylko organizacje pozarządowe, ale i sądy międzynarodowe, Trybunał, który już dawno wydał nakaz aresztowania premiera „jedynej demokracji na Bliskim Wschodzie” wraz z byłym ministrem obrony kraju „najbardziej moralnej armii świata”.
Piszę to jako Palestyńczyk, ale też jako ktoś, kto wierzy w prawo. Albowiem, prawo jest ostatnią granicą cywilizacji. Kiedy przestajemy je stosować, zostaje tylko logika odwetu, spirala, która nie zna końca. Wiem, że Hamas popełnił zbrodnie. Ale wiem też, że karać dzieci za grzechy, nawet własnych ojców to nie obrona – to zbrodnia.
I wiem jedno: pod ruinami nie ma propagandy. Pod ruinami są ludzie.