A State of Passion: Ludobójstwo i medycyna

Do seansu filmu A State of Passion – który możecie obejrzeć na najbliższym Palestine Cinema Days Poland w dniach 1-3.11 – nie siadałem z dużymi oczekiwaniami. Z jednej strony jak najbardziej był to obszar mojego zainteresowania – od lat zajmuje się tematami biopolitycznymi, medycznymi, wojennymi i bliskowschodnimi. Jednak miałem wrażenie, że czeka mnie po prostu kolejny film biograficzny, wiecie, poruszający materiał o Palestyńczyku, który zachował się szlachetnie podczas ludobójstwa w Gazie. Jakkolwiek cynicznie to zabrzmi – w ciągu 80 lat okupacji takich filmów, reportaży czy książek powstało sporo i chociaż ich bohaterowie zazwyczaj zasłużenie są chwaleni za swoje czyny, to często same utwory opowiadające o nich są repetytywne i nie zawsze dobrze wykonane. Jeśli widziałeś ich kilka, widziałeś je wszystkie. W przypadku A State of Passion gruntownie się myliłem: ten dokument zdecydowanie warto zobaczyć, a jego ambitne założenia – chociaż nie w pełni zrealizowane i czasem uciekające kliszom – powodują, że jest to film wyraźnie wykraczający poza typową propalestyńską laurkę.
Dr Ghassan Abu-Sittah to palestyński chirurg plastyczny i rekonstrukcyjny, znany na całym świecie ze swojej pracy humanitarnej w strefach konfliktu – szczególnie w Gazie i Libanie. W Palestynie brał udział w misjach medycznych od czasów I intifady w 1987 r. i wielokrotnie przyjeżdżał ponowie m.in. podczas drugiej Intifady, kolejnych wojen w Gazie czy Marszu Powrotu.
Urodził się w Kuwejcie w palestyńskiej rodzinie uchodźców, studiował medycynę na University of Glasgow w Szkocji, gdzie później także wykładał. Przez wiele pracował w szpitalu Al-Shifa i innych szpitalach w Gazie oraz był dziekanem Wydziału Medycznego Uniwersytetu w Bejrucie (American University of Beirut). Na co dzień mieszka w Londynie z żoną i trzema synami, prowadzi tam klinikę medycyny estetycznej.
Być może znacie go z pewnej sceny: 17 października 2023 r., tuż po głośnym zbombardowaniu szpitala Al Ahli (szpitala baptystów) przez IDF, dr Ghassan Abu-Sittah przemawiał na konferencji Ministerstwa Zdrowia Gazy wraz z innymi medykami, z mównicy ustawionej w budynku zaatakowanego szpitala, wśród ciał zamordowanych i rannych. Abu-Sittah dokumentował też przypadki łamania prawa międzynarodowego, w tym celowe atakowanie medyków, cywilów czy użycie zakazanej konwencjami broni (np. białego fosforu).
Po wyjeździe z Gazy Ghassan Abu-Sittah został pozbawiony prawa wjazdu do strefy Schengen na wniosek Niemiec. W kwietniu 2024 roku lekarz próbował dostać się do Niemiec, by wziąć udział w konferencji w Berlinie, lecz odmówiono mu wjazdu z powodu rzekomych względów „bezpieczeństwa i porządku publicznego”. Kilka tygodni później Francja również odmówiła mu wjazdu, gdy we francuskim Senacie miał mówić na temat sytuacji w Strefie Gazy. Poinformowano wtedy, że decyzja wynika z rocznego zakazu wydanego przez Niemcy, a obowiązującego w całej strefie Schengen. Podobną decyzję podjęła Holandia, uniemożliwiając mu udział w wydarzeniu upamiętniającym Nakbę w Hadze (które ostatecznie zostało odwołane).
Historia Ghassana jest osią filmu, jednak służy jako pretekst do opowiadania o innych tematach: ochronie zdrowia, więziach rodzinnych, powołaniu, codzienności ludobójstwa.
Załamanie się systemu ochrony zdrowia
Miałem okazję rozmawiać z autorkami filmu, Muną Khalidi i Carol Mansour, o tym, jak z perspektywy zdrowia publicznego i ludzkiego doświadczenia rozumieją to, co dzieje się w Gazie i w Libanie. Muna Khalidi – ekspertka polityki zdrowotnej i Palestynka – od lat działa w sektorze zdrowia publicznego i współorganizuje pomoc medyczną dla dzieci z Gazy. Carol Mansour – libańska dokumentalistka palestyńskiego pochodzenia – tworzy filmy o prawach człowieka od 2000 roku. Razem tworzą świetny duet: w przypadku A State of Passion zaplecze eksperckie Khalidi świetnie uzupełnia warsztat Mansour. Tematem filmu obok samej historii doktora Ghassana jest bowiem celowe niszczenie infrastruktury medycznej w strefie Gazy i skutki tych działań. Khalidi jest w pełni świadoma tego procesu i kładzie na niego nacisk.
Jak tłumaczy Muna, zburzenie szpitala nie tylko zabija pacjentów i lekarzy w chwili ataku – ale całe terytorium czyni niezdatnym do życia. Ludzie nie umierają tylko od bomb, ale od ran, których nie ma kto opatrzyć, od infekcji, których nikt nie leczy, i od chorób, które w innych krajach byłyby rutynowo wyleczalne. „Miejsca leczenia zamieniają się w miejsca śmierci” – mówiła. Takie ataki mają także wymiar psychologiczny: gdy ogrody szpitali zamieniają się w masowe groby, gdy teren medyczny staje się cmentarzem, to nie jest tylko przemoc fizyczna, lecz także akt zastraszenia, mający złamać wolę całej społeczności.
Mansour podkreślała, że skutki takiej destrukcji rozciągają się na dekady. Zniszczenie szpitala można naprawić, ale utrata lekarzy, wykładowców i specjalistów to utrata dziesięcioleci wiedzy i praktyki. Nawet jeśli budynki odbuduje się w dwa lata, to system medyczny odradza się przez kolejne pięć, siedem, a czasem dziesięć lat – tyle trwa przecież kształcenie i praktyka, zanim młody lekarz stanie się doświadczonym specjalistą. W Gazie, która już wcześniej była więzieniem pod gołym niebem, zniszczenie kadr medycznych oznacza nie tylko śmierć teraz, ale też niemożność leczenia w przyszłości.
Autorki stawiają też pytanie o to, czy praca lekarza to praca z powołania i jaki jest jej cel. Kiedy rozmawialiśmy o głównym bohaterze filmu, doktorze Ghassanie Abu-Sittahu, obie podkreślały, że A State of Passion nie jest tylko opowieścią o nim ani tylko o Gazie. To film o Palestynie – o dziedzictwie, tożsamości i powołaniu, które przekracza granice. Khalidi mówiła też, że Ghassan mógłby spokojnie żyć w Londynie, prowadząc klinikę chirurgii plastycznej, w której poprawia wygląd bogatych klientów. Jednak decyduje się na kolejne wyjazdy do Gazy, wiedząc, że z każdego z nich może już nie wrócić.
Codzienność ludobójstwa
Jesienią 2025 r. większość z nas słyszała już wiele – być może zbyt wiele o ludobójstwie w Gazie. Jesteśmy przyzwyczajeni do wstrząsających obrazów, przytłaczających danych, zbombardowanych szpitali. 60, 80, 100 tysięcy ofiar z czasem porusza nas coraz mniej, niektóre sformułowania – takie jak „największa na świecie liczba dzieci po amputacji kończyny w przeliczeniu 10 000 mieszkańców” – mimo bezsprzecznej grozy, poruszają nas coraz mniej. Wynika to z prostych mechanizmów psychologicznych, które opisaliśmy wcześniej w tekście Ekonomia uwagi i psychologia oporu. Umysł ludzki nie jest w stanie bez końca reagować na potworność – więc zaczyna się od niej odcinać.
Od tragedii do tragedii przesuwamy się po powierzchni zdarzeń, coraz mniej poruszeni. Przestajemy czuć, że każda ofiara ma imię, twarz, historię. W tej znieczulającej rutynie wstrząsające staje się tylko to, co nowe – coś, co nie mieści się jeszcze w naszych poznawczych szufladkach. Dlatego właśnie największą siłę rażenia mają detale codzienności: drobne, pozornie nieistotne obrazy życia pod bombami, które przecinają zasłonę zobojętnienia. To właśnie te szczegóły – pojedyncze gesty, przedmioty, zwyczaje – potrafią przywrócić poczucie człowieczeństwa w świecie, w którym liczby dawno przestały znaczyć cokolwiek. Nawet u kogoś, kto na czytaniu o wydarzeniach w Palestynie zjadł zęby, detale te ciągle są w stanie wycisnąć łzy.

A State of Passion pokazuje fragmenty tej codzienności. To ciała i ranni wożeni wózkami ciągniętymi przez osiołki – z całą masą komplikacji, które to wywołuje. To organizowanie octu i płynu do mycia naczyń do czyszczenia ran, kiedy brakuje profesjonalnych środków. To Ghassan, narzekający na to, że nie może dobrze organizować pracy w szpitalach w Gazie, gdzie próba triażu pacjentów zawsze niesie wysokie ryzyko drastycznego pogorszenia się stanu osób z pozornie lekkimi ranami.
To w końcu historia o grzebaniu kończyn – często kończyn dzieci – po amputacjach, w małych pudełkach. Po raz pierwszy usłyszałem o tym, że setki, jeśli nie tysiące kończyn żyjących ludzi nie są po prostu traktowane jako odpad medyczny i utylizowane jak w naszych szpitalach, ale grzebane w małych trumnach. Wizja setek lub tysięcy pudełek z rękami i nogami, zakopanych w palestyńskiej ziemi w jakimś sensie wywołała na mnie większe wrażenie niż – przecież obiektywnie straszniejsze – informacje o bombardowaniu kolejnych szpitali.
Zderzenie perspektyw
Jednym z ciekawszych zabiegów jest wmontowanie w film ujęć i narracji z izraelskich reklam dronów i technologii wojskowej. Są one zestawione z rozmowami z Ghassanem, który mówi o skutkach stosowania tych technologii, o tym, jak ciężko leczy się spowodowane nimi rany. Opowiada, jak tanie, poliestrowe koszulki topią się, wpalając się w skórę, a rany nie chcą się goić z powodu braku białka i niedożywienia.
Kontrast między entuzjastyczno-sprzedażowym tonem reklam broni i dronów, witkacowskimi, faszyzującymi dziarskimi chłopcami z Izraela (oraz ich kolegami z Europy i USA, którzy są adresatami tych reklam, często emitowanych na imprezach takich jak kieleckie targi obronności MSPO) a zmęczonym lekarzem, który musi przelecieć pół świata i zostawić swoje wygodne życie, żeby zajmować się – bez środków i narzędzi – skutkami ataków dronowych jest uderzający. Sytuacja ma w sobie pewną makabryczną groteskowość – zalety towaru reklamowane w spotach są jednocześnie głównymi problemami w pracy lekarza, którego obserwujemy.
Protokół rozbieżności
Film jest najciekawszy i najmocniej oddziałujący tam, gdzie nam nie gra, gdzie nie trafia ani w typowe propalestyńskie klisze, ani w – zazwyczaj lewicowy – zestaw wartości i dopuszczalny język europejskiego odbiorcy.
Teściowa doktora Ghassana, z pochodzenia Gazanka – która najpewniej dzięki jego pomocy zamieszkała w Kanadzie – zdalnie, przez pół globu, wykorzystując kontakty i środki, organizuje swojemu zięciowi różne dobra, od dostaw jedzenia do szpitala przez wizytę fryzjera. To z jednej strony zupełnie zrozumiałe, Ghassan pracuje jak maszyna, miewa noce, gdy dokonuje kilku amputacji, zmienia szpitale, jest w permanentnym zagrożeniu życia. Jednocześnie to jasny sygnał tego, że na jakimś poziomie, w Gazie obok solidarności, wciąż kluczowe są środki, czas i kontakty: doktor nie ma możliwości organizować jedzenia na miejscu, w ograniczonym stopniu zapewniane jest mu to też przez strukturę szpitala, w którym pracuje. Kluczowa więc jest teściowa, która zadba o niego i zapewni, że do szpitala przyjdzie ktoś z dobrym jedzeniem dla Ghassana.
Ghassan śmieje się gorzko, że musi strzyc się po kryjomu, ponieważ nie ma możliwości, aby golibroda zajął się wszystkimi innymi lekarzami w szpitalu. To dobra scena, ponieważ pokazuje nam, że oczywiście, Ghassan jest lekarzem ryzykującym zdrowie i życie dla innych, ale nie jest też idealnym świętym, bywa egoistą, który pozwala sobie na trochę lepsze traktowanie i przywileje niż inni – przecież chyba nie mniej heroiczni – lekarze.
Inne „zgrzyty” pojawiają się podczas nagrań z rodziną doktora. Dima, żona Ghassana jest tradycyjną kobietą: utrzymywaną przez męża, zajmującą się domem, bez ukończonej szkoły. Mieszka z dziećmi, wysyłanymi do prywatnej szkoły w Londynie – jednym z najdroższych miast na świecie. Dima pochodzi z Gazy, Ghassan dorastał w Kuwejcie, poznali się podczas jego misji humanitarnych. Dima jest z gazańskiej rodziny farmerów, Ghassan – z rodziny elity uchodźców, urodzonych poza Palestyną, bardzo patriotycznej i wręcz obsesyjnie kultywującej tradycje. Ciężko powiedzieć, czy związek Ghassana i Dimy jest źródłem czy raczej przejawem przywiązania doktora do sprawy palestyńskiej. Jednak ich relacja wydaje się niełatwa do zrozumienia czy zaakceptowania dla typowego lewicowego odbiorcy: Dima z jednej strony ciągle mówi o tym, jak martwi się o męża i jak nie czuje się bezpiecznie, kiedy go nie ma, z drugiej jednak przyznaje otwarcie: oczekuje od niego wyjazdów i przestałaby go szanować, gdyby nie jeździł do Gazy.
W innej scenie jego synowie zapytani o to, czy martwią się o ojca, mówią, że nie, bo przecież Bóg go chroni i wiadomo, że wróci. Pośród ujęć ciał czy poważnych rozmów o skutkach okupacji, takie nastoletnie religijne deklaracje brzmią w najlepszym wypadku naiwnie, w najgorszym – głupio czy wręcz ocierają się o irracjonalny fanatyzm. Ten ostatni, kiedy przejawiają go muzułmanie, często razi europejskie oko.
Małe egoizmy Ghassana, jego świadomość, że jest bohaterem i że ludzie go tak postrzegają, fakt, że czerpie z tego przyjemność, wysokie (aż za wysokie) standardy stawiane mu przez żonę, religijność – granicząca z naiwnością – ich dzieci, to miejsca, w których i ja, i osoby, z którymi oglądałem film, czuliśmy, że A State of Passion to udany, szczery film.
W tych niespójnościach, małych egoizmach czy projekcjach dosyć niepokojących dla Europejczyków cech, film jest najciekawszy. Bohater nie jest tu kolejnym świętym, idealną ofiarą, takim lewicowym Europejczykiem, ale z Palestyny. Jest inny, jego wartości są zbieżne z naszymi, ale powiedzmy, że w tych 80%. Z pozostałych 20% – które mogą nas szokować albo drażnić – nie zamierza zrezygnować. Nie daje się wtłoczyć w ramy ani idealnej ofiary, ani idealnego bohatera.
Paweł Jędral
Analityk, reportażysta, absolwent MISH, realizował projekty badawcze m.in. związane z polityką międzynarodową czy bioróżnorodnością.
AKCJE W POLSCE 


