Wspierajmy Palestyńczyków, nie zamykając jednego oka
Sposób myślenia typowy dla zachodnich orędowników sprawy palestyńskiej: Palestyńczycy mają prawo do samostanowienia, jednak Ukraińcy powinni poddać się Putinowi, by niepotrzebnie nie przedłużać rozlewu krwi. Obserwujemy też oczywiście zjawisko odwrotne: można wspierać Ukrainę i nie zauważać, że sedno „konfliktu” Rosji z Ukrainą jest takie samo, jak sedno „konfliktu” izraelsko-palestyńskiego: chodzi o podbój i dominację.
Artykuły publikowane w dziale OPINIE wyrażają poglądy ich autorów i nie muszą odzwierciedlać stanowiska redakcji.
Jak użyłam patriarchalnego języka
Dwa lata temu miałam okazję „wymienić poglądy” z palestyńsko-amerykańską pisarką Susan Abulhawą. Kiedy w jej poście na Instagramie przeczytałam retoryczne pytanie: „Dlaczego wspieranie przez Zachód kurdyjskich separatystów w Iraku i Syrii jest w porządku, ale nie jest w porządku wspieranie przez Rosję rosyjskojęzycznych ukraińskich separatystów w Ukrainie?”, nie wytrzymałam i zamieściłam komentarz. To było 24 lutego 2024 r., w dniu, w którym Rosja zaatakowała Ukrainę, tym razem bez żadnych przebieranek, jak to zrobiła osiem lat wcześniej (od tego czasu nielegalnie okupuje Krym), i nie przez pośredników, jak robiła później. Wojska Federacji Rosyjskiej wtargnęły na terytorium sąsiada, zupełnie jawnie gwałcąc jego suwerenność i prawo międzynarodowe i rozpoczynając pełnoskalową wojnę, która trwa do dziś.
Napisałam wtedy – z szacunkiem, jak mi się wydawało – nie licząc oczywiście na odpowiedź ze strony pisarki:
„Uwielbiam Pani książki, wiele się z nich nauczyłam o Palestynie, ale teraz muszę Pani powiedzieć, że najwyraźniej nie ma Pani pojęcia o tym, jak naprawdę wyglądają relacje Rosji i Ukrainy. Tu nie chodzi o „wspieranie separatystów”. To wojna na pełną skalę, żeby podbić niepodległy naród. Putin robi to samo, co zrobił Hitler w 1939 (i nie, nie przesadzam). Być może nie widzi Pani tego z Ameryki, ale jeśli teraz nie zostanie powstrzymany, za kilka lat będzie chciał zagarnąć również inne kraje, w tym mój”.
Cóż, nie został ten komentarz przyjęty przychylnie, Susan Abulhawa zarzuciła mi, że stosuję wobec niej „patriarchalny język” i odpowiedziała takimi słowami:
„Rozumiem doskonale, co się dzieje i co się działo od czasu rozpadu byłego Związku Radzieckiego. Rosjanie nie obudzili się i nie zdecydowali na inwazję na Ukrainę pod wpływem kaprysu. Doskonale wiem, co dzieje się na Ukrainie od 2010 roku, kiedy wybrano Janukowycza, i znam ruch faszystowski, który doprowadził do jego obalenia. Znam rozwój tego ruchu faszystowskiego, uzbrojonego i finansowanego przez izraelskich faszystów, i co to oznaczało dla Wschodnich Ukraińców”.
Jak oddzieliłam dzieło od twórcy
Nie było moją intencją, rzecz jasna, zwracanie się w sposób protekcjonalny do znanej pisarki, i biję się w piersi, jeśli to zrobiłam, ale jej odpowiedź potwierdziła mi, że w meritum mój komentarz był całkowicie trafny.
Co do „uwielbienia” dla jej książek, to był to chwyt retoryczny nieco na wyrost. Susan Abulhawa napisała jak dotąd trzy powieści, za bardzo dobrą literacko uważam tę ostatnią, niewydaną w Polsce. Against the Loveless World zasługuje na najwyższe uznanie już za sam opis futurystycznego więzienia, w którym za rzekomy terroryzm jest zamknięta główna bohaterka. Mechanizmy wyrafinowanego dręczenia więźniarki, nawet bez stosowania przemocy fizycznej, przedstawione przez Susan Abulhawę w odrealnionej konwencji w powieści, są – jak odkryłam w tym roku – świetnie znane i stosowane w rzeczywistości w izraelskim systemie więzień dla Palestyńczyków.
Dwie jej wcześniejsze powieści, Wiatr z północy i Błękit między niebem a wodą to raczej taka „literatura środka”, nie do końca w moim typie. Byłam jednak całkiem szczera w tym, że wiele się z nich dowiedziałam o Palestynie i wielokrotnie polecałam je w tym kontekście. (Duże partie książki Nathana Thralla, o której pisałam tydzień temu, czyta się jak powieści Susan Abulhawy, polecam to sprawdzić). Zapewne będę te książki polecać dalej, zwłaszcza że niewiele mamy wydanych po polsku powieści palestyńskich autorów i w ogóle książek prezentujących perspektywę Palestyńczyków, ale od czasu tamtej wymiany zdań zdecydowanie oddzielam w tym przypadku twórczynię od dzieła.
Niechciane analogie
Susan Abulhawa działa na rzecz Palestyńczyków, swojego narodu. To oczywiste, jak również słuszne, bo Palestyńczycy w „konflikcie” z Izraelem, którego sednem jest kolonizacja i okupacja Palestyny oraz prowadzona sukcesywnie przez dekady czystka etniczna, są po sprawiedliwej stronie. To Izrael jest przyczyną i agresorem i to jego polityka, motywowana ideologią syjonizmu, jest przeszkodą na drodze do pokoju, nie na odwrót. Równocześnie Abulhawa zupełnie nie ma racji w kwestii Ukrainy.
Abulhawa wypowiadała się na temat Ukrainy w tonie podobnym do przytoczonego powyżej cytatu wielokrotnie. Zełeńskiego oskarżała o promowanie nazizmu i pchanie świata do III wojny światowej poprzez – naturalnie – „prowokowanie” Rosji. Nie udało jej się przy tym zauważyć, że nie tylko prezydent Ukrainy, ale Ukraińcy jako zbiorowość „prowokowali” Rosję samym swoim istnieniem i posiadaniem aspiracji narodowych, w podobny sposób, jak Palestyńczycy „prowokują” Izrael samym swoim istnieniem na „ziemi Izraela” (tzn. w Palestynie) i posiadaniem swoich aspiracji narodowych. W jej ujęciu Ukraińcy są tyko marionetkami w rękach amerykańskiego imperializmu, nie mają zdolności do działania z własnej woli i we własnym interesie. Pisarka nie widzi, że prezentuje w ten sposób kolonialną mentalność, według której świat należy do paru silnych graczy, a pozostałe narody są pozbawione podmiotowości i przeznaczone do roli pionków w grze, bo pionkiem w tym przypadku ma być naród, do którego nie czuje sympatii.
Jest to niestety sposób myślenia typowy dla zachodnich orędowników sprawy palestyńskiej – dziennikarzy, myślicieli, postaci ze świata kultury: Palestyńczycy słusznie walczą o wolność, Ukraińcy powinni poddać się Putinowi, by niepotrzebnie nie przedłużać rozlewu krwi. Wręcz ze świecą można by szukać myśliciela z tego kręgu, który nie skompromitowałby się swoimi wypowiedziami na temat Ukrainy. Ukraińców też bezustannie obwinia się o to, że świat rzekomo okazuje im za dużo pomocy, że ich tragedia za bardzo porusza zachodnie społeczeństwa, podczas gdy nie mogą liczyć na to Palestyńczycy z Gazy.
Obserwujemy też oczywiście zjawisko odwrotne: można wspierać Ukrainę i nie zauważać, że istota „konfliktu” Rosji z Ukrainą jest taka sama, jak istota „konfliktu” izraelsko-palestyńskiego: chodzi o podbój i dominację. Słowo „konflikt” pada jednak tylko w tym drugim kontekście, o pierwszym mówi się wprost: wojna. Ta postawa jest z kolei szeroko rozpowszechniona wśród naszych publicystów i komentatorów. Tutaj opór palestyński przeciwko Izraelowi jest widziany jako inspirowany przez wrogie Zachodowi reżimy (szeroko rozpowszechniona była np. teoria, nie wsparta żadnymi dowodami, że atak Hamasu został przeprowadzony z inspiracji Rosji, bo nie mieściła się w tym rozumowaniu możliwość, że Hamas realizował własny plan).
Można, a nawet trzeba
Naiwnością byłoby sądzić, że Palestyńczycy i Ukraińcy będą się teraz nawzajem wspierać, skoro znajdują się w podobnej sytuacji. Oba te narody walczą o najwyższą stawkę i na tym się skupiają, szukając pomocy tam, gdzie mają nadzieję ją uzyskać.
Co innego my, osoby przyglądające się tym sytuacjom z boku. My mamy obowiązek dostrzegać te podobieństwa. Szczególnie my w Polsce, ze względu na nasze położenie na mapie Europy i nasze doświadczenie historyczne mamy ten obowiązek. Wspieranie i Ukrainy, i Palestyny w ich sprawiedliwych dążeniach jest nie tylko możliwe, ale konieczne. Musimy też zawsze pamiętać, że potępiając jedne zbrodnie, nie wolno nam ignorować innych (ani wykorzystywać jednych zbrodni do usprawiedliwiania innych). Świadomość imperialnej polityki prowadzonej przez Stany Zjednoczone nie oznacza, że mamy się rzucić w ramiona Putina i włączać do propagandy rosyjskiej imperialnej agendy, a przyznanie, że Iran też ma prawo do obrony swojej suwerenności, nie musi się wiązać z wybielaniem zbrodni władz irańskich względem własnych obywateli. I przede wszystkim pamiętajmy: to, że ktoś ma rację w jednej sprawie, nie oznacza, że ma ją zawsze.
Dzisiejszy felieton jest moim pożegnaniem z Czytelnikami portalu Viva Palestyna. Dziękuję Czytelnikom i Kolegom za ten wspólny czas, a Autorom spoza redakcji za okazane nam zaufanie.