Czy „Jeden dzień” może nas zmienić? O książce Nathana Thralla

Nathan Thrall opowiada nie tylko o osobistym dramacie swojego głównego bohatera, Abeda Salamy, ale również – czy też przede wszystkim – pokazuje w działaniu system kontroli rozpięty nad Palestyńczykami przez państwo Izrael oraz jego skutki.
Lista wyróżnień i pochwał, jakie zebrał amerykański pisarz i dziennikarz Nathan Thrall za książkę Jeden dzień z życia Abeda Salamy, jest imponująca. Na samym szczycie jest najważniejsza: Nagroda Pulitzera 2024 w kategorii literatury faktu, ale Jeden dzień… został też finalistą Nagrody Orwella; był ogłoszony najlepszą książką roku 2023 przez „The Economist”; jedną z 10 najlepszych książek non-fiction roku 2023 przez tygodnik „Time”; „The New Yorker” zaliczył go do 12 najlepszych książek non-fiction ubiegłego roku. Wyróżnienia popłynęły też z miejsc bardziej odległych, np. tytuł książki roku 2023 od „The Irish Times” i „The Hindustan Times”. Wypada zaznaczyć, że książka miała światową premierę 3 października, a więc tuż przed atakiem Hamasu z 7 października i rozpoczętą po nim inwazją Izraela na Gazę, jej ukazanie zbiegło się więc w czasie z zapotrzebowaniem czytelników na pozycje wyjaśniające „konflikt”. Jeden dzień… chwalił syjonista Yuval Noah Harari („łączy w sobie chwytającą za serce historię z rzadką wnikliwością polityczną”) i zaliczył do 11 rekomendowanych pozycji roku 2023, ale również Tareq Baconi, analityk i dziennikarz, autor książki Hamas Contained: The Rise and Pacification of Palestinian Resistance, (Stanford University Press, 2018), a obecnie szef zarządu palestyńskiego think tanku Al-Shabaka („ujawnia, nie szczędząc dojmujących, ludzkich szczegółów, co oznacza izraelska dominacja i jak kształtuje najbardziej intymne zakątki palestyńskiego doświadczenia”). Wydaje się, że Nathanowi Thrallowi udało się napisać książkę, która podoba się (prawie) wszystkim. W czym tkwi tajemnica tego sukcesu?
Jeden dzień z życia Abeda Salamy (oryginalne wydanie zawiera jeszcze podtytuł: Anatomia jerozolimskiej tragedii) opowiada o wypadku, do którego doszło 16 lutego 2012 r. w okolicy Jerozolimy. Kierowca rozpędzonej na mokrym asfalcie ciężarówki z przyczepą (tego dnia padał niezwykle ulewny deszcz) stracił nad nią panowanie i uderzył w autobus, którym na wycieczkę jechały przedszkolaki. Szkolny autobus przewrócił się i stanął w płomieniach. Zginęło pięcioro dzieci i ratująca je nauczycielka, wiele zostało dotkliwie rannych. Takie wydarzenie byłoby tragiczne w każdym miejscu i czasie, w każdym miejscu i czasie wiązałoby się z niemożliwym do ukojenia bólem rodziców, rozbijałoby rodziny i pozostawiło bliznę w pamięci lokalnej społeczności. Ale ta tragedia miała jeden szczególny wymiar: doszło do niej po niewłaściwej stronie muru apartheidu, ofiarami były dzieci należące do niewłaściwej grupy etnicznej: palestyńskie przedszkolaki ze szkoły w Anacie, które nie doczekały przyjazdu izraelskiej karetki. Miejsce zdarzenia, obszar C na okupowanym Zachodnim Brzegu, i tożsamość etniczna ofiar były czynnikami istotnymi dla przebiegu sekwencji zdarzeń składających się na tę tragedię.
Nathan Thrall wykorzystał wypadek, żeby opowiedzieć nie tylko o osobistym dramacie swojego głównego bohatera, Abeda Salamy, ojca pięcioletniego Milada, który jechał tym autobusem, ale również – czy też przede wszystkim – żeby pokazać w działaniu system kontroli rozpięty nad Palestyńczykami przez państwo Izrael oraz jego skutki. Wypadek zdarzył się na terenie w pełni kontrolowanym przez stronę izraelską, palestyńskie karetki nie mogły tam wjechać bez zgody władz izraelskich i utknęły na punktach kontrolnych, to samo dotyczy wozów strażackich. Izraelska karetka dojechała po ponad 30 minutach, kiedy akcja ratunkowa była właściwie zakończona, dzieci wyciągnięte z płonącego wraku zostały rozwiezione do placówek medycznych w prywatnych samochodach Palestyńczyków, którzy zjawili się na miejscu, gdy dotarła do nich wieść o wypadku. Bilans wypadku mógł być jeszcze bardziej tragiczny, gdyby nie ofiarność dwojga ludzi, nauczycielki dzieci Uli Dżulani i Salema, właściciela znajdującego się nieopodal warsztatu wulkanizacyjnego. Z narażeniem życia wyciągali przerażone dzieci z płomieni. Ona zmarła wkrótce potem w wyniku oparzeń. On został ciężko pobity na miejscu przez izraelskich żołnierzy, gdy oskarżył ich o bezczynność.
Dlaczego służbom izraelskim tak dużo czasu zabrało dotarcie na miejsce? Tego książka nie rozstrzyga, pozostawiając czytelnikowi wyciągnięcie wniosków. Nathan Thrall ogranicza się do faktów, które mógł ustalić i które można zweryfikować, oraz do przytoczenia opinii swoich rozmówców. Po wypadku wśród Palestyńczyków pojawiały się głosy, że Izraelczycy po prostu nie chcieli uratować Palestyńskich dzieci. Jak inaczej można wytłumaczyć to półgodzinne opóźnienie przyjazdu karetki w sytuacji, kiedy wojsko potrafi zainterweniować w ciągu kilku minut po zgłoszeniu, że na tej drodze jakichś przewinień względem Izraelczyków dopuszczają się Palestyńczycy? W każdym razie to, co się działo tego dnia, to był chaos zaprojektowany ręką człowieka. Główną rolę w tym dramacie odegrał mur, punkty kontrolne i kolor dowodów osobistych uczestników zaimprowizowanej akcji ratunkowej i krewnych ofiar wypadku.
Zamierzenie, by wychodząc od jednego zdarzenia, przedstawić cały system funkcjonowania okupacji, udało się Nathanowi Thrallowi zrealizować bardzo dobrze. Ta książka zawiera ogrom informacji, które pozwolą zorientować się w sytuacji Palestyńczyków tym, którzy nie mają o niej zielonego pojęcia. Pierwsza i druga intifada, porozumienia z Oslo, które zamiast otwierać drogę do niepodległości, okazały się narzędziem umożliwiającym skonsolidowanie izraelskiej dominacji, funkcjonowanie obszarów A, B i C, trudności dnia codziennego wynikające z okupacji: wszystko to zostaje dobitnie zilustrowane opowieścią o indywidualnych losach bohaterów. Książka jest też na tyle bogata w szczegóły, że będzie ciekawa w tym opisie również dla osób, które dosyć dobrze znają realia życia na Zachodnim Brzegu. Nie jest przy tym wcale jednostronna. Thrall wybrał jako punkt centralny wydarzenie, w którym przecięły się ścieżki ludzi na ogół rozdzielonych murem, Palestyńczyków o różnych zapatrywaniach i Izraelczyków, dzięki czemu mógł przedstawić ich odmienne perspektywy. Ostre i zdecydowane poglądy, które Thrall prezentuje w wywiadach, tutaj nie wybrzmiewają tak wyraźnie: autor pozostawia czytelnikowi przestrzeń na własny osąd, robi więc to, czego można oczekiwać od dobrego reportera.
Jeden dzień… nie jest jednak reportażem, wbrew temu, co głosi okładka polskiego wydania, które w przekładzie Moniki Bukowskiej ukazało się 10 czerwca (Znak Literanova). W każdym razie nie typowym. To raczej powieść faktograficzna. Tę książkę nie tylko „czyta się jak powieść”, jak często stwierdzają zarówno czytelnicy, jak i krytycy; ona została napisana jak powieść. Czy to jej zaleta, czy słabość, jest kwestią osobistych preferencji. Według mnie to drugie, najwyraźniej większość czytelników jest jednak przeciwnego zdania. Mamy więc fabułę, powieściową narrację, głównego bohatera i bohaterów epizodycznych, wątek główny i wątki poboczne. Kompozycja jest oparta na chwycie często stosowanym w utworach fabularnych: ten jeden punkt, w którym zbiegają się ścieżki obcych sobie bohaterów, spinający fabułę. Fabuła wykracza daleko poza tytułowy „jeden dzień”, bo składają się na nią wydarzenia z przeszłości wielu bohaterów, a także ich życie po wypadku. O zdarzeniach opowiada wszystkowiedzący, trzecioosobowy narrator, który wnika w umysły postaci i przedstawia nam ich myśli i uczucia. Być może nie wszyscy czytelnicy zauważają, że gdy narrator skupia się na jakimś bohaterze, to przyjmuje jego perspektywę. Narrator nie wyraża więc poglądów autora. O bohaterach narrator mówi w sposób typowo powieściowy, używając zazwyczaj tylko ich imienia. Tyle tylko, że to wszystko nie jest wytworem wyobraźni autora, a efektem przeprowadzonej przez niego kwerendy i wywiadów z bohaterami.
Do tej powieściowej formuły, przy jednoczesnym zapewnieniu, że mamy do czynienia z literaturą faktu, mam jedno zastrzeżenie natury etycznej: otóż odziera ona całkowicie bohaterów z prywatności. Autor wchodzi bardzo głęboko w życie prywatne bohaterów książki i wystawia je na widok publiczny, tak jak zrobiłby to w przypadku postaci, które są wytworem jego wyobraźni. Tu mamy jednak do czynienia z realnymi ludźmi, którzy nie żyją w próżni, i ujawnienie tych wszystkich, nie zawsze chwalebnych szczegółów, może mieć dla nich realne konsekwencje. Rozumiem, że autor uzyskał te informacje dzięki zaufaniu, jakim obdarzyli go rozmówcy, i że w swoim przekonaniu nie nadużył tego zaufania. Ja jednak miałam wrażenie, że czytam o sprawach, które powinny pozostać w sferze intymnej bohaterów, tym bardziej, że nie łączą się bezpośrednio z tematem przewodnim książki. Thrallowi przyświecała zapewne chęć humanizacji Palestyńczyków, przedstawienia bohaterów w pełni ich ludzkiego doświadczenia. Jednak efektem ubocznym takiego podejścia jest odwrócenie uwagi czytelników od tematu przewodniego książki, czyli mechanizmów izraelskiej opresji, i skłonienie ich do rozważań na temat etyczności postępowania głównego bohatera w życiu rodzinnym i jego charakteru.
Jeden dzień z życia Abeda Salamy to książka ważna i potrzebna, szczególnie w Polsce, gdzie tak mało mamy dostępnych rzetelnych przedstawień losu Palestyńczyków i ich codzienności pod rządami Izraela. Takim z pewnością jest obraz przedstawiony przez Nathana Thralla. Jednocześnie jest to książka pisarza z Zachodu (Amerykanina i Żyda, nie-Izraelczyka, choć mieszkającego w Jerozolimie) i myślę, że jej ogromny sukces na świecie jest w jakimś stopniu wynikiem tożsamości autora. Jeśli czytelnicy są w stanie przyjąć to, co mówi im w tej książce autor, to dlatego, że nie jest on Palestyńczykiem, który z założenia byłby uznany za osobę nieobiektywną. Nie jest to oczywiście zarzut pod adresem Nathana Thralla, odnosi się do ogólnego funkcjonowania tematyki palestyńskiej w dyskursie publicznym. Książka Thralla tego nie zmieni, choć mogłaby otwierać oczy. Do tego jest potrzebna jednak własna praca czytelników. Niestety obawiam się, że wielu z nich nie jest gotowych na zmianę poglądów, a Jeden dzień… posłuży im do tylko do jałowego ronienia łez nad smutnym losem Palestyńczyków, zachwycania się własną wrażliwością i ubolewania nad „nierozwiązywalnością konfliktu”.
W recenzji na portalu Mondoweiss James North napisał: „Jeden dzień z życia Abeda Salamy to wyzwanie dla liberalnych syjonistów – i dla każdego, kto nie rozumie, jak okropna izraelska okupacja jest naprawdę. Jeśli przeczytają książkę i jeśli będą uczciwi, zmienią się”. Oby miał rację, choć ja nie podzielam tego optymizmu. Na razie, przynajmniej w Polsce – wnoszę to z zainteresowania nią naszych mediów i z wywiadów, które Nathan Thrall udzielił polskim dziennikarzom – liberalni syjoniści „sygnalizują cnotę”, czytając Nathana Thralla, jednak ani myślą zmieniać poglądów.