Pomnik uprzedzeń: suplement

Mamy do czynienia nie z poważną, choćby i sporną, historiografią, tylko z polityczną mitologią. Gebert wiernie powiela jej założenia od początków syjonizmu do dziś.


W czerwcu 2024 „Krytyka Polityczna” opublikowała moje krytyczne omówienie książki Konstantego Geberta Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela (Agora, 2023). Recenzja wypunktowała największe słabości interpretacyjne i rzeczowe książki, stwierdzając (choć nie dosłownie), że ograniczone rozeznanie autora w historii Izraela i Palestyny oraz ignorowanie przez niego najnowszych ustaleń historiograficznych czyni z jego dzieła szkodliwą dezinformację. Z powodu redakcyjnych ograniczeń mogłem się skupić jedynie na zasadniczych przewinach autora, wiele wątków pozostawiając niedopowiedzianych lub pominiętych, przede wszystkim na powielaniu przez niego przestarzałej, zaangażowanej ideologicznie historiografii, utożsamiającej najnowszą historię Żydów z historią nawet nie tyle Izraela, co ruchu syjonistycznego. Innymi słowy, Gebert, mimo że stara się okazjonalnie prezentować postawę „krytyczną”, w dalszym ciągu pozostaje niewolnikiem teleologii syjonizmu. Jego działalność publicystyczna po 7 października 2023 dobitnie pokazuje jego twarde przekonanie, że Izrael ma rację, zasadniczo i „mimo wszystko”.

Nie zamierzam polemizować z powyższym przekonaniem Geberta: ma do niego pełne prawo. Chcę w poniższych akapitach jedynie wykazać, że lektura jego książki jednoznacznie wskazuje, że jego przekonanie opiera się na niepełnej wykładni faktów historycznych i ich szerszego kontekstu. Nie wiem, czy Gebert naprawdę nie jest świadom faktów przytoczonych w mojej recenzji w „Krytyce Politycznej” i poniżej, czy je pomija celowo, gdyż przeczą jego światopoglądowi; tak czy inaczej, tej publiczności, która uznaje go za autorytet, czyni niedźwiedzią przysługę.

Moim zasadniczym zastrzeżeniem do Pokoju z widokiem na wojnę jest jego wewnętrzna niespójność, która z kolei odsłania głębsze wady myślenia Geberta o historii. Książka, jako całość, jest apologią postawy „żelaznego muru”: przekonania, że bez ciągłej gotowości do wojny w obronie własnego istnienia Izrael jest skazany na zagładę z rąk Arabów. Postawa ta (wzięta z tytułu eseju W. Żabotyńskiego z 1923, którego przekazem było całkiem trzeźwe wskazanie, że Arabowie palestyńscy są narodem w swojej ojczyźnie i będą o nią walczyć, więc do ustępstw wobec Żydów można ich tylko zmusić) jako zasadnicza reguła, mająca zapewnić Izraelowi przetrwanie, może mieć sens tylko „od wewnątrz”, to jest przy akceptacji wykreowanej przezeń zero-jedynkowej logiki jako tej obiektywnie właściwej. Tak właśnie postępuje Gebert, prezentując swoje ideologiczne przekonanie jako bezstronną obserwację: „Do dziś nie może się z jego [Izraela] istnieniem pogodzić część sąsiadów. To sprawia, że wojna długo jeszcze zapewne pozostanie dla Izraela sprawą zasadniczą” (str. 11).

Oczywiste następstwo tej argumentacji jest takie, że Palestyńczycy, jak i Arabowie w ogóle, nie godzą się z istnieniem Izraela jako takiego, że sam fakt istnienia państwa uważającego się za żydowskie budzi ich sprzeciw (bo zupełnie innym pytaniem jest to, czy Izrael rzeczywiście jest państwem „żydowskim”). W swojej recenzji w „Krytyce Politycznej” wskazałem, że ciągłość tworzona przez Geberta między nieakceptowaniem syjonizmu i Izraela przez Arabów a historycznym (europejskim) antysemityzmem jest perfidną manipulacją. Judeofobia w krajach arabskich istnieje i ma się dobrze – to fakt. Jednak Gebert sam w swojej książce pokazuje bardzo przekonująco, że źródło wrogości Arabów wobec Izraela tkwi przede wszystkim w działaniach samego Izraela, czyli wynika wprost ze stosowania polityki „żelaznego muru”.

Więcej: Gebert nawet gani pierwszych syjonistów za ich ślepotę na obecność Arabów w Palestynie i za ich kolonialne podejście do „tubylców” (str. 21). Nie zdobywa się jednak na głębszą refleksję, ponieważ obstaje przy przekonaniu o „konieczności” historycznej syjonizmu, a więc i ceny, której zapłacenia owa „konieczność” wymagała – przede wszystkim od Palestyńczyków. Fatalistyczne rozpatrywanie projektu syjonistycznego w kategoriach niemalże heglowskich kończy się więc odebraniem sprawczości tak Arabom, jak i Żydom, którzy stają się, niczym bohaterowie greckiej tragedii, ofiarami logiki dziejów. Powoływanie się przez Geberta na słowa Chaima Weizmana, że konflikt arabsko-izraelski sprowadza się do wyboru między jedną krzywdą a drugą, jeszcze większą krzywdą (str. 11, 173), zamyka w efekcie pytanie o wagę świadomie podjętych decyzji w kontynuowaniu konfliktu.

Pytanie jest o tyle zasadne, że empiryczny materiał przytoczony przez Geberta jednoznacznie wskazuje na rolę Izraela w utrwaleniu stanu wojny lub wyciszonej wrogości między nim a narodami arabskimi. Wiedzą o tym również izraelscy badacze; na przykład, psycholog polityczny Daniel Bar-Tal pisze o wykształconej w Izraelu kulturze „podtrzymania konfliktu”, która odgrywa niebagatelną rolę w niweczeniu prób jego zażegnania.

Widać to szczególnie, gdy Gebert omawia wojnę 1956: rozdział traktujący o niej daje do zrozumienia, że to przede wszystkim Izrael parł do starcia zbrojnego z Egiptem, żeby zrealizować własne interesy polityczne i strategiczne (a zwłaszcza „domknąć” kwestie pozostające otwarte od 1948). Efekt ten Gebert osiąga niemal wbrew sobie, ponieważ pomija lub niemiłosiernie streszcza istotny kontekst historyczny, taki jak sprawstwo Izraela w nakręcaniu spirali przemocy w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych (okres „wojen pogranicznych Izraela”, cytując B. Morrisa) i podjęte potajemnie przez Gamala Abd an-Nasera próby osiągnięcia nieoficjalnego pokoju z Izraelem. Wbrew prawdzie historycznej (ale w zgodzie z ówczesnym powszechnym sentymentem w Izraelu) pisze, iż „uzbrojeni fedaini siali zniszczenia w kraju” (str. 295), nie informując czytelników, że Egipt zaczął uzbrajać fedainów dopiero po zbombardowaniu Gazy przez Izrael w 1955; przedtem Egipt i Jordania aktywnie zwalczały próby przekroczenia Zielonej Linii przez na ogół nieuzbrojonych palestyńskich uchodźców. Podobnie ma się rzecz przy omówieniu wojny 1973: autor wyjaśnia, że prawdziwym celem Egiptu i Syrii było zmuszenie Izraela do ustępstw, a nie jego „zmiecenie z powierzchni ziemi” (str. 370-371). Czytelników pozostawia jednak bez odpowiedzi na pytanie, dlaczego miałyby Egipt i Syria „zmuszać” Izrael do ustępstw, ponieważ pomija milczeniem niemal cały okres od 1967 po 1973, w tym tzw. „wojnę na wyniszczenie” (1969-1970) i sabotowanie przez Izrael prób jej zakończenia, że wspomnę tylko o planach Rogersa i Jarringa czy o misji Nahuma Goldmana.

Wojnę 1967 Gebert przedstawia znów w zgodzie z jej obrazem w izraelskiej pamięci zbiorowej, jako walkę w obronie własnej, całkowicie ignorując aktualną wiedzę historyczną, która uwypukla celową politykę rządu Izraela, szukającego wyjścia w starciu militarnym z kryzysu gospodarczego w latach 1966-1967. Z jego książki nie dowiadujemy się, na przykład, że Wzgórza Golan zostały zajęte na żądanie izraelskiego lobby rolniczego, ani o bezprawnym zajęciu przez Izrael terenów zdemilitaryzowanych u podnóża Wzgórz w latach pięćdziesiątych, ani o celowym wysyłaniu na te tereny uzbrojonych traktorów, żeby sprowokować ostrzał ze strony syryjskiej (o czym mówił w szczegółach Mosze Dajan w wywiadzie udzielonym w 1976, a opublikowanym dopiero w 1997). Podobnym milczeniem traktuje Gebert wyburzenie wsi Jalu, Amwas i Bejt Nuba w pobliżu Latrunu w czerwcu 1967 oraz próbę wyburzenia miasta Kalkilia. O Dzielnicy Magrebińskiej w starej części Jerozolimy, zburzonej pod plac przed Ścianą Płaczu, pisze z nieukrywaną pogardą, że „wyburzono arabską dzielnicę lepianek” (str. 346), mimo że w gruzach legł także zabytkowy meczet z XII wieku.

Omawiając z kolei izraelską inwazję na Liban w 1982 (bo o tej z 1978 ani słowa), Gebert fałszywie określa ją jako pierwszą izraelską „wojnę z wyboru” (była nią oczywiście wojna 1956) i ociera się o niezamierzony komizm, stwierdzając, że trudno mówić w tym przypadku o wojnie napastniczej, skoro wojska izraelskie weszły do Libanu na „zaproszenie” Falangistów (cóż, to samo twierdził ZSRR o Afganistanie w 1979 i o Czechosłowacji w 1968). O tym, że inwazja na Liban w czerwcu 1982 była złamaniem rozejmu, panującego tam od roku i honorowanego przez OWP, na podstawie fałszywego pretekstu, jakim był zamach na izraelskiego ambasadora w Zjednoczonym Królestwie, Szlomo Argowa (którego Gebert błędnie nazywa „Agrov”), przez wroga OWP Abu Nidala, czytelnicy się nie dowiedzą.

Wojna 1982 była też pierwszą wojną, wokół której istnieje wewnątrz kraju zgoda, że Izrael ją faktycznie przegrał, a więc pierwszą, która skutecznie podkopała fetysz „zgody narodowej”. (Dotychczasowi dysydenci byli w Izraelu na marginesie). Gebert albo nic nie wie o nastrojach społecznych w Izraelu, albo nie jest nimi zainteresowany: większość jego rozległej prozy zajmują plastyczne opisy batalii lub żmudne szczegóły wojskowe, ewentualnie dyplomatyczne posunięcia. Swój stosunek do zasadniczych kwestii egzystencjalnych Izraela podsumowuje jednym zdaniem na samym wstępie: „Przegranej wojny [Izrael] zapewne by nie przeżył” (str. 12).

Choć jest to jedynie wyraz prywatnego sentymentu Geberta, warto się zastanowić, skąd wypływa. Gebert sam wszak pokazuje, że jedyną wojną, w której Izrael odniósł jednoznaczne zwycięstwo, była wojna 1967. Z reguły w trakcie swojej historii Izrael odnosił krótkotrwałe zwycięstwa na polu bitwy, które na dłuższą metę zamieniały się w klęskę polityczną (1956, 1967, 1973) albo i wojskową (1982). Trzeźwe spojrzenie na historię Izraela każe nam uznać zatem, że większość swych wojen Izrael przegrał, pośrednio lub bezpośrednio, ponieważ kończyły się one albo fiaskiem dyplomatycznym i kryzysem politycznym, albo (lub również) wycofaniem się z podbitych terenów (precedens ustanowiony jeszcze w 1948, kiedy Izrael opuścił zajęte części Synaju i południowego Libanu). Wbrew powyższej uwadze Geberta, żadna z tych klęsk nie spowodowała zniszczenia Izraela; zdaniem tego autora, klęska 7 października 2023, jeżeli spowoduje upadek Izraela, to raczej na skutek długotrwałych procesów wewnętrznego rozkładu społecznego pod rządami skrajnej prawicy, niż z powodu krótkotrwałych niepowodzeń militarnych.

Sprzeczność między faktami a światopoglądem Geberta nasuwa pytanie o granice jego refleksji. W swojej recenzji w „Krytyce Politycznej” zaznaczyłem, że jego książka tak naprawdę jest historią ruchu syjonistycznego, a nie izraelskiej państwowości jako takiej, i że brak jasnego rozgraniczenia między tymi dwoma bytami jest jedną z największych wad tego dzieła. Warto do tego spostrzeżenia dopisać, że Gebert również nie zadaje sobie trudu pochylenia się nad ideologią syjonizmu, mimo że jest ona poniekąd jego głównym bohaterem. Na przykład, kilkakrotnie wspomina, że założyciel Światowej Organizacji Syjonistycznej, Theodor Herzl, przekonywał monarchów europejskich, że syjonizm będzie skuteczną alternatywą dla żydowskiej działalności rewolucyjnej w Europie (str. 30, 38-39). Gebert jednak nie zastanawia się, co takie podejście oznacza: po pierwsze, dla naszego rozumienia, jak Herzl postrzegał ówczesną pozycję i rolę Żydów w Europie, i po drugie, jak wobec tego należy rozumieć poparcie dla syjonizmu, wykazywane w różnym stopniu przez światowe mocarstwa w pierwszej połowie XX wieku. Wybitnie wymownym w tym kontekście jest cytat amerykańskiego oficjela z 1946 roku, przytoczony przez Geberta na str. 151: „…kiedy się z pierwszej ręki widzi, co ci Żydzi zdziałali w Palestynie… jest to największy wysiłek twórczy współczesnego świata. Arabów nie stać na nic podobnego i zniszczyliby wszystko, co Żydzi osiągnęli… Nie możemy im na to pozwolić”. Równie wymownym jest całkowity brak refleksji Geberta nad tak jaskrawym wyrazem mentalności kolonialnej, którą autor ewidentnie bierze za dobrą monetę, nie mówiąc już o etniczno-religijnej definicji żydowskości w syjonizmie, która leży u podstaw izraelskiej „nieliberalnej demokracji”.

Jedyny moment autentycznej refleksji nad istotą syjonizmu, na którą Geberta stać, to (niezamierzenie trafne) spostrzeżenie, że bez „przymierza z Bogiem” [sic!] Izrael stanie się „kolejnym państwem osadniczym, jak USA, RPA czy Australia” (str. 524). Religijny światopogląd Geberta zaślepia go na fakt, że przymierze z Bogiem to mit, którego ani Arabowie, ani żaden inny naród nie mają obowiązku przyjmować za obiektywną prawdę. Co więcej, nie przyjmowali go również świeccy założyciele syjonizmu, którzy dobrze rozumieli, co oznacza realizacja ich ideologii: wszak mówił pochodzący z Wielkopolski Artur Ruppin, dyrektor palestyńskiego biura Światowej Organizacji Syjonistycznej (i późniejszy współzałożyciel Brit Szalom, organizacji żydowsko-niemieckich intelektualistów z Jerozolimy na rzecz wspólnego państwa żydowsko-arabskiego), że osadnictwo żydowskie w Palestynie, żeby odnieść skutek, powinno naśladować osadnictwo niemieckie wokół Poznania.

Rozumienie to podzielali także żydowscy krytycy syjonizmu. Gebert przytacza słowa Artura Koestlera o Deklaracji Balfoura, że była to „obietnica jednego narodu, by dać drugiemu terytorium trzeciego” (str. 64). Jest to cytat znany i powszechnie interpretowany jako potępienie historycznej krzywdy uczynionej Palestyńczykom przez Wielką Brytanię (która, wbrew temu co twierdzi Gebert, przez większość okresu mandatu czynnie wspierała syjonizm). Gebert natomiast przyrównuje tę wypowiedź do cynicznego żydowskiego dowcipu z początków dwudziestego wieku, że syjonista to Żyd zapożyczający się u drugiego Żyda, żeby wysłać trzeciego Żyda do Palestyny. Trudno o bardziej perfidne przeinaczenie słów Koestlera.

Mamy więc do czynienia nie z poważną, choćby i sporną, historiografią, tylko z polityczną mitologią. Gebert wiernie powiela jej założenia od początków syjonizmu do dziś: Palestyna w czasach otomańskich jako nędzna i zacofana prowincja; udręczeni antysemityzmem europejscy Żydzi pragnący w większości wyjechać do swej „historycznej ojczyzny”; zwycięstwo syjonizmu dowodem na jego historyczną rację wobec sprzeciwu ortodoksów i zwolenników asymilacji; Zagłada jako ostateczne usprawiedliwienie syjonizmu; masakra w Dejr Jasin wyjątkiem, nie regułą; los Palestyńczyków pozostających w Izraelu po 1948 jako lepszy od losów innych narodów arabskich; okupacja Zachodniego Brzegu jako „humanitarna”; Izrael nie inicjujący przemocy a jedynie na nią odpowiadający; Izrael na ogół dbający o życie palestyńskich cywilów, poza nielicznymi przykrymi wyjątkami spowodowanymi wyższą koniecznością. Itd.

Wszystkie te prawdy wiary zostały wielokrotnie i skutecznie podważone, uzupełnione, lub zgoła obalone przez historyków, dziennikarzy i organizacje praw człowieka, zarówno w Izraelu jak i poza nim. Kilka lat temu polska opinia publiczna słusznie wykpiła pewien prymitywny pamflet polityczny nieudolnie podający się za podręcznik szkolny. Nie ma powodów, by książkę Geberta traktować inaczej.

Kropla drąży skałę! Twoje zaangażowanie ma znaczenie. Pomóż w promocji tego portalu. Udostępnij proszę:
Roman Vater
Roman Vater

Dr Roman Vater – historyk i tłumacz literatury. Naukowo zajmuje się historią współczesnego Izraela, szczególnie zagadnieniami nacjonalizmu w Izraelu. Studiował na Uniwersytecie w Tel Awiwie i Uniwersytecie Jagiellońskim, a doktorat obronił na Uniwersytecie Manchesterskim. Obecnie pracuje na Uniwersytecie w Cambridge. Przełożył m.in. z hebrajskiego na polski zbiór opowiadań Yossiego Granovskiego „Adżami. Opowieści z Jafy” (Wydawnictwo Filtry, 2023).

Artykuły: 1
Skip to content