Srebrenica; 29 lat później
Dwadzieścia dziewięć lat temu, 11 lipca 1995 r., gen. Ratko Mladić, dowódca Sił Zbrojnych Republiki Serbskiej (armii bośniackich Serbów, Vojska Republike Srpske, VRS) przespacerował się opustoszałymi ulicami Srebrenicy. Wkroczenie Serbów do srebrenickiej enklawy, jednej ze stref bezpieczeństwa ONZ w Bośni i Hercegowinie, było jawnym pogwałceniem prawa międzynarodowego. Strefy na mocy rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ były obszarami objętymi zakazem prowadzenia działań wojennych, utworzonymi dla ochrony cywilnej ludności, Boszniaków (zwanych u nas najczęściej bośniackimi muzułmanami; nie mylić z Bośniakami, czyli wszystkimi obywatelami Bośni i Hercegowiny). Znajdowały się pod ochroną błękitnych hełmów, jednostek UNPROFOR. Srebrenicę ochraniał Dutchbat, holenderski batalion sił ONZ, w lipcu 1995 r. liczący około 400 żołnierzy.
W czasie gdy Mladić przechadzał się po Srebrenicy, a jego ludzie przeprowadzali w mieście czystkę, mieszkańcy, którym udało się uciec przed zajęciem go przez Serbów, zebrali się wokół bazy Dutchbatu w położonej pięć kilometrów na północ od Srebrenicy wsi Potočari. Mimo „gwarancji bezpieczeństwa” ONZ nie zapobiegł upadkowi miasta, ale VRS nie ośmieli się chyba zaatakować samej bazy sił międzynarodowych? W każdym razie Potočari było jedyną nadzieją na ratunek. Żołnierze wpuścili kilka tysięcy osób, potem zamknęli bramy swojej bazy, ulokowanej w nieczynnej fabryce, a pozostały tłum uchodźców, około 20 tys. ludzi, głównie kobiet i dzieci, kłębił się wokół. Holendrzy nie byli przygotowani na taką ewentualność, batalion ONZ nie posiadał zaopatrzenia pozwalającego przyjąć i wyżywić rzeszę uciekinierów, nie miał też broni, którą mógłby ich (i siebie) obronić przed siłami serbskimi, gdyby doszło do ataku. Holendrzy nie mieli nawet benzyny do swoich pojazdów, a trzydziestu żołnierzy batalionu było „gośćmi” pod opieką VRS – tzn. znajdowali się w niewoli Serbów. Tak została przygotowana scenografia pod finałowy akt dramatu.
12 lipca pod bazą w Potočari pojawili się Serbowie. Zaczęli przeprowadzać przymusową „ewakuację”. Kobiety oddzielono od mężczyzn, zostały przewiezione na tereny kontrolowane przez Boszniaków. Ich mężów, ojców, braci i synów wywożono w inne miejsca: najpierw umieszczano ich w opuszczonych szkołach i magazynach, potem zabierano na miejsca masowych egzekucji. Jednocześnie w Potočari Serbowie wykonywali doraźne egzekucje na mężczyznach i gwałcili kobiety. To wszystko działo się na oczach holenderskich błękitnych hełmów. W międzyczasie pod bramą bazy ONZ pojawił się sam Ratko Mladić, rozdawał dzieciom słodycze i zapewniał o swojej dobrej woli: cywilom włos z głowy nie spadnie. 13 lipca Holendrzy nakazali opuszczenie bazy znajdującym się wewnątrz uchodźcom. Czekał ich ten sam los, co ludzi zgromadzonych na zewnątrz.
W sumie w masakrze popełnionej przez siły serbskie w okolicach Srebrenicy w lipcu 1995 r. zamordowano ok. 8 tys. Boszniaków, mężczyzn i chłopców. Do dziś nie udało się odnaleźć, zidentyfikować i godnie pochować ciał wszystkich ofiar. Masakra powszechnie została określona jako największa zbrodnia w Europie od czasu II wojny światowej. Zbrodnia ludobójstwa. Główni sprawcy, Mladić i Radovan Karadžić, zostali w końcu osądzeni, ale sprawiedliwość nie dosięgnęła wszystkich wykonawców ludobójstwa.
W 2020 r. bośniacka reżyserka Jasmila Žbanić, autorka Grbavicy i Jej drogi, zrealizowała film, opowiadający o tych wydarzeniach. Aida (tytuł oryginalny: Quo vadis, Aida?) to obraz wybitny, który powinien być lekturą obowiązkową. Poza wszystkim, jest to wspaniałe rzemiosło filmowe, począwszy od scenariusza, poprzez doskonałe kreacje aktorskie nie tylko odtwórczyni głównej roli, Jasny Đuričić, ale dosłownie całej obsady, po zdjęcia i kostiumy wiernie oddające realia tamtych dni. Była to międzynarodowa koprodukcja z udziałem Polski i polskich twórców, autorką kostiumów jest Małgorzata Karpiuk, montażu Jarosław Kamiński, a muzykę do filmu skomponował Antoni Komasa-Łazarkiewicz. Posypały się nagrody. Tej najbardziej pożądanej, Oscara dla międzynarodowego filmu, Aida jednak nie otrzymała, skończyło się na nominacji. Warta odnotowania, w kontekście, do którego nieuchronnie zmierza ten felieton, jest nagroda dla najlepszego filmu zagranicznego na festiwalu filmowym w Jerozolimie.
Jasmila Žbanić opowiada o ludobójstwie w Srebrenicy widzianym oczami boszniackiej kobiety. Tytułowa bohaterka to miejscowa nauczycielka, kobieta w średnim wieku, zatrudniona w holenderskiej bazie ONZ jako tłumaczka. Przez 100 minut filmu widz towarzyszy jej desperackim wysiłkom, gdy próbuje ratować życie swojego męża i dwóch synów. Aida zderza się z murem obojętności, biurokracji i niemocy. Te same mechanizmy, które – w skali jednostki – zdecydują o życiu lub śmierci jej bliskich, działają też w skali makro. Dowódca Dutchbatu, płk. Thom Karremans, który bezskutecznie prosił o realną pomoc ONZ, NATO i rząd Holandii, zderzył się z takim samym murem obojętności, biurokracji i niemocy, jak Aida błagająca go o ratunek dla swoich bliskich. Przepustką do życia dla nich byłaby możliwość pozostania w bazie w Potočari. Aida to postać fikcyjna, figura wszystkich Matek Sarajewa. Jej losy w lipcu 1995 r. są jednak oparte na przeżyciach Hasana Nuhanovićia, który rzeczywiście był tłumaczem w bazie błękitnych hełmów w tamtym czasie i próbował ocalić życie swojego ojca i brata.
Kiedy ponownie obejrzałam Aidę kilka dni temu, uderzyło mnie to, że sceny z filmu bardzo przypominają mi wydarzenia, które dzieją się teraz, które od wielu miesięcy obserwuję na ekranie mojego telefonu. Górzysty krajobraz okolic Srebrenicy w niczym nie przypomina nadmorskich równin Gazy, ale lipcowe słońce grzeje niemiłosiernie ludzi czekających na życie lub śmierć pod bazą w Potočari, tak samo jak tych, którzy już kilka razy byli przesiedlani z miejsca na miejsce w Gazie, gdzie każda „bezpieczna strefa” po pewnym czasie stawała się śmiercionośną pułapką. Wczoraj taką pułapką znów stał się obóz namiotowy w „bezpiecznej strefie” Al-Mawasi, gdzie Izraelski atak zabił co najmniej 90 osób i ranił kolejne 300.
Podobnie sceny ładowania na ciężarówki mężczyzn, stłoczonych w kucki, z głowami skierowanymi w dół i rękami splecionymi na karkach, przypominają zdjęcia i relacje uprowadzonych przez siły izraelskie z Gazy. I jeszcze psy, którymi Serbowie szczują ludzi pod bazą w Potočari. Psy też skojarzyły mi się z tymi, których wojsko Izraela używa, żeby atakować Palestyńczyków. W filmie serbski watażka rzuca bochenki chleba głodnym uchodźcom w okrutnej parodii dobroczynności i ten gest także przypomina to, czego doświadczają w tej chwili mieszkańcy Strefy Gazy. Tylko, o ile wiem, żaden generał izraelski nie pojawił się jeszcze w Gazie, wzorem Ratko Mladićia w Potočari, żeby rozdawać słodycze palestyńskim dzieciom, których ojców zaraz się zapakuje na ciężarówki i wywiezie do Sde Tejman, izraelskiego ośrodka tortur na pustyni Negew.
Jeszcze przed tym ostatecznym aktem ludobójstwa w Srebrenicy VRS potrafiło zresztą celowo posługiwać się głodem. „Chcieliśmy, żeby się poddali, a jak zmuszasz kogoś do poddania się w wojnie takiej, jak ta? Głodzisz go na śmierć. Więc bardzo szybko zorientowaliśmy się, że to wcale nie bronią szmuglowaną do Srebrenicy powinniśmy się martwić, tylko jedzeniem. Oni tam naprawdę głodowali, więc wysyłali ludzi, żeby kradli bydło albo zbierali plony, a naszym zadaniem było znajdować ich i zabijać” – opowiadał wiele lat później Scottowi Andersonowi, pisarzowi i dziennikarzowi wojennemu, były żołnierz serbskich czerwonych beretów. Dzisiaj głodem posługuje się IDF, armia izraelska. Stwierdził to jednoznacznie raport oenzetowskiej komisji śledczej. VRS wszystkich boszniackich mężczyzn traktowało jako potencjalnych bojowników. Taką samą zasadą kieruje się w ludobójstwie Gazy IDF – według Izraela w Gazie nie ma cywilów, każdy mężczyzna jest członkiem Hamasu. Widać to w sposobie ich traktowania, widać w statystykach, które publikuje izraelska armia.
Każde ludobójstwo jest inne, ale wszystkie mają pewne cechy wspólne. Oprócz tych podobieństw, które wymieniłam powyżej, leżących po stronie sprawców, jest jeszcze jedno, najważniejsze, leżące po stronie świadków. Tym, co rzuca się w oczy, gdy analizujemy sekwencje zdarzeń, które zakończyły się ludobójczym mordem, jest bierność społeczności międzynarodowej. Ludobójstwa się wydarzyły, bo na to pozwoliliśmy. Obojętność, biurokracja, niemoc.
Na mocy Konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa państwa sygnatariusze mają nie tylko obowiązek karania tych zbrodni, które się wydarzyły, przerwania ludobójstwa, gdy trwa, ale również przeciwdziałania ludobójstwu zanim się wydarzy. Jest to pewnego rodzaju „paragraf 22”, bo równocześnie bardzo trudno jest dowieść na gruncie prawnym, że zbrodnia, która się wydarzyła, jest ludobójstwem. Nie mówiąc już o zbrodniach, które dopiero są przygotowywane. Dlatego oficjalne instytucje, rządy, decydenci tak się wzbraniają przeciwko określeniu trwających zdarzeń mianem ludobójstwa. Taka deklaracja nakładałaby na nich jednoznaczny obowiązek działania. Ponieważ jednak ryzyko, że zbrodnia zostanie uznana prawnie za ludobójstwo jest stosunkowo niewielkie – nie wszyscy ludobójcy mają w zwyczaju publicznie ogłaszać w oficjalnych dokumentach ludobójcze zamiary jako rządową politykę – można śmiało odwracać wzrok. Spokojnie można mówić, że „nie wolno Izraela oskarżać o ludobójstwo”.
Rok przed Srebrenicą społeczność międzynarodowa bezczynnie przyglądała się ludobójstwu w Rwandzie. Tam też dały o sobie znać obojętność, biurokracja, niemoc. „Zachód” nie zrobił nic, żeby zapobiec Buczy, pozwalając tyranowi łamać prawo międzynarodowe, bo lepiej było robić business as usual. Od ponad dziewięciu miesięcy społeczność międzynarodowa przygląda się bezczynnie ludobójstwu w Gazie. Po raz kolejny rzeczywistość pokazała nam, że historia niczego nie potrafi nas nauczyć.