Matti Friedman w Gazecie Wyborczej – kilka uwag


Artykuły publikowane w dziale OPINIE wyrażają poglądy ich autorów i nie muszą odzwierciedlać stanowiska redakcji.


Kilka dni temu „Gazeta Wyborcza” opublikowała wywiad z izraelskim dziennikarzem, Mattim Friedmanem, pryncypialnie krytykującym media piszące o konflikcie w Gazie. Główną tezą tekstu jest to, że media poświęcają wojnie w Gazie nieproporcjonalnie dużo uwagi w porównaniu do innych konfliktów, a autorzy piszący na ten temat nie posiadają wystarczających kompetencji. W tekście niestety, obok poglądów  rozmówcy – które można uznać za obrzydliwe czy po prostu się z nimi nie zgadzać – znalazło się kilka błędów rzeczowych, które powinny zostać zweryfikowane na etapie redakcji. Artykuł jest przykładem sytuacji, kiedy pod pozorem przyjmowania „wyważonego” i „rozsądnego” głosu, (bo przecież rozmówcą jest uznany dziennikarz, współpracujący z Associated Press i „New York Timesem” – mediami, których sama nazwa wzbudza poczucie profesjonalizmu u wielu, nawet niezainteresowanych tematem czytelników) dalej tworzy się narrację w całości spójną z narracją państwową Izraela. 

Na wstępie chciałbym poczynić kilka uwag organizacyjnych. Nie jest moim celem atak na dziennikarza przeprowadzającego wywiad (który mimo młodego wieku ma na swoim koncie wiele wartościowych publikacji i korespondencji z Izraela) czy samej Gazety Wyborczej. Kacper Lubieński w trakcie wywiadu przynajmniej kilkukrotnie starał się zadać swojemu rozmówcy niewygodne pytania czy podważał, przynajmniej częściowo, niektóre z tez stawianych przez Friedmana. Jednak końcowy wydźwięk wywiadu wydaje się wspierać tezy rozmówcy. „Gazeta Wyborcza”, przynajmniej pozornie, stara się zachować zrównoważone stanowisko w temacie wojny w Gazie, na przemian publikując artykuły broniące i potępiające działania Izraela w strefie Gazy. Ocenę, na ile to właściwe podejście, biorąc pod uwagę trwający w MTK proces o zarzuty ludobójstwa i zbrodni wojennych czy też deklaracje ONZ oraz kolejnych organizacji pozarządowych, pozostawiam już w gestii czytelnika.

Dziennikarz czy były żołnierz?

Warto też przyjrzeć się samej postaci rozmówcy – Mattiemu Friedmanowi. Jest on przedstawiony w tekście jako dziennikarz, co oczywiście jest prawdą. Jednak ani we wstępie, ani w biogramie na końcu tekstu, nie uwzględniono faktu, że Friedman służył też w izraelskim wojsku. Wyjątek stanowi jedna wzmianka, rzucona przez samego rozmówcę: jako były żołnierz rozumie, że żołnierze IDF, odbierający cywilów jako zagrożenie, stają przed trudnymi wyborami. Oczywiście, ktoś mógłby uznać to za oczywistość – służba w IDF jest obowiązkowa – jednak wiele osób decyduje się jej unikać z przyczyn etycznych, część decyduje się na służbę zastępczą w ramach Sherut Leumi, obrony cywilnej (jednak należy uczciwie przyznać, że ta ostatnia jest łatwiej dostępna dla osób z niepełnosprawnościami, kobiet,  izraelskich Arabów, osób ze środowisk ortodoksyjnych – zdrowy, izraelski Żyd, może próbować ubiegać się o służbę zastępczą jako osoba sprzeciwiająca się służbie z przyczyn sumienia, jednak istnieje spora szansa, że nie otrzyma na to zgody).

Co istotne Friedman nie służył też w wojsku jako łącznościowiec gdzieś w bazie na pustyni Negev. Był żołnierzem piechoty, służącym w brygadzie Naval, biorącym udział m.in. w okupacji południowego Libanu w latach 90. i opisującym swoje doświadczenia w szeregu książek czy artykułów. Służba nie jest detalem w jego życiu – jest jednym z kluczowych, formujących go doświadczeń, które skapitalizował i na którym buduje swoją indywidualną markę. Jest też autorem Spies of no country – książki skupionej na wczesnym, powiązanym z ruchem syjonistycznym, wywiadzie, poprzedzającym powstanie Izraela.

Dlaczego te fakty są istotne? Dlatego, że ktoś, kto służył w armii, na bojowym, niebezpiecznym odcinku oraz autor książki o izraelskim wywiadzie (której opracowanie niewątpliwie musiało się wiązać ze stałym kontaktem z osobami z kręgu służb), może być niezbyt obiektywną osobą, kiedy przychodzi do krytykowania zbrodni wojennych oraz przedstawienia armii i wywiadu swojego państwa w mediach państw trzecich. Oczywiście, Friedman na pewno posiada olbrzymią wiedzę – jednak przedstawianie go jako obiektywnego, chłodnego, racjonalnego głosu jest po prostu niepoważne, a fakt, że większość jego wypowiedzi pokrywa się wprost z narracją państwa, w którym służył, powinna być dla redakcji znakiem ostrzegawczym. Byli żołnierze mogą być cennym źródłem informacji (przykładem mogą być członkowie organizacji Breaking The Silence), jednak z powodu ich emocjonalnego zaangażowania w temat  – wynikającego z faktu, że dosłownie, przez czas służby ryzykowali życiem, żyli w stresie i podlegali skrajnej indoktrynacji – wymagane powinno być każdorazowe podkreślenie ich służby w tekście oraz przyjęcie zdrowego dystansu wobec ich tez.

Informacje sprzed kilkunastu lat

Rozmowa z Friedmanem opiera się na kanwie jego tekstu sprzed kilkunastu lat An Insider’s Guide to Most Important Story on Earth. Po konflikcie izraelsko-gazańskim w 2014 roku Friedman napisał esej krytykujący to, co postrzega jako stronniczość międzynarodowych mediów wobec Izraela oraz nieproporcjonalne skupienie się na tym kraju. Stwierdził, że organizacje informacyjne traktują Izrael jako „najważniejszą historię na świecie”, zamiast po prostu jako kolejne państwo. W rozmowie dla GW Friedman w dużej mierze powtarzał swoje wcześniejsze tezy. W An Insider’s uide  twierdzi, że gdy był korespondentem Associated Press (AP), agencja miała ponad 40 pracowników zajmujących się relacjonowaniem wydarzeń z Izraela i terytoriów palestyńskich. To znacznie więcej niż liczba dziennikarzy AP w Chinach, Rosji czy Indiach, a nawet więcej niż we wszystkich 50 krajach Afryki Subsaharyjskiej łącznie. Było to także więcej niż całkowita liczba reporterów pracujących we wszystkich krajach, w których ostatecznie wybuchły powstania „Arabskiej Wiosny”. W swoim tekście pisze:

„Nie chcę się czepiać AP – agencja jest całkowicie przeciętna, co czyni ją użytecznym przykładem. Najwięksi gracze w branży medialnej ulegają myśleniu grupowemu, a te proporcje zatrudnienia były widoczne w całym >stadzie<”.

Friedman wybił się na swoim tekście. „Haaretz” podał, że tekst szybko stał się „wiralem” na izraelskim Facebooku. Magazyn „The Atlantic zaprosił Friedmana do napisania dłuższego artykułu. AP wydało oświadczenie, w którym stwierdzono, że argumenty Friedmana „[…] są pełne przeinaczeń, półprawd i nieścisłości, zarówno w odniesieniu do ostatniej wojny w Gazie, jak i wcześniejszych wydarzeń. Jego sugestia o stronniczości AP wobec Izraela jest fałszywa”.

Dokładnie tę samą narrację Friedman stosuje w rozmowie z „Wyborczą”, zaczynając nawet od tych samych wyliczeń dotyczących liczby dziennikarzy. Wydaje się jednak, że dziennikarz nie aktualizował swojej wiedzy i przenosi swoje tezy z 2014 r. na  wydarzenia trwające dzisiaj. Jednak wojna w 2014 r. i ta z 2023 r. są zupełnie inne. Skala ofiar, działań zbrojnych czy zbrodni wojennych w obecnym konflikcie jest nieporównywalna z tą z 2014 r. W 2014 mówiliśmy o trwającej półtora miesiąca wojnie, która kosztowała życie trochę ponad dwa tysiące ofiar, obecna wojna trwa prawie półtora roku i do tej pory odnotowano ponad 50 tysięcy zabitych, a dodatkowo towarzyszą jej zarzuty ONZ, MTK i innych organizacji wobec IDF dotyczące zbrodni wojennych na wysoką skalę, włącznie z podejrzeniem zbrodni ludobójstwa.

Pomyłki i błędy

Jeśli przyjrzymy się samej rozmowie, dosyć szybko uderza nas chociażby błąd rzeczowy: twierdzenie o zwolnieniu Haredimów ze służby wojskowej. Friedman w pewnym momencie mówi też: „Problematycznym i niesprawiedliwym jest również to, że obowiązek służby wojskowej nie jest równy wobec wszystkich obywateli. Osiemnastolatkowie ze społeczności ultraortodoksyjnej są z niej zwolnieni”.

Rzecz w tym, że od roku nie jest to prawda – w czerwcu 2024 r. Izraelski Sąd Najwyższy wycofał się z wykluczenia ortodoksów ze służby wojskowej. Pierwszy pobór był już latem, a w 2025 r. „New York Times” – gazeta, z którą Friedman notabene współpracował – opublikowała reportaż ze służby ortodoksyjnych rekrutów. Jeśli specjalista od tematów wojskowych popełnia tego typu błąd rzeczowy, nie świadczy to najlepiej o aktualności jego wiedzy.

Friedman powtarza za izraelską propagandą narrację o ludzkich tarczach, które ma wykorzystywać Hamas. Kiedy jednak przeprowadzający wywiad dziennikarz zwraca uwagę na fakt, że mamy wiele świetnie udokumentowanych przykładów wykorzystywania palestyńskich jeńców i cywilów jako ludzkich tarcz przez IDF, Friedman wyraża ubolewanie, ale podkreśla, że to niszowe zjawisko, w przeciwieństwie do systemowego wykorzystywania tej praktyki przez Hamas. Jest to też jedyny moment, w którym Friedman odnosi się do swojej przeszłości jako żołnierza – w celu wyrażenia w miękki sposób empatii wobec żołnierzy, którzy „stają przed trudnym wyborem”.

„Ale dla Hamasu wykorzystywanie Palestyńczyków jako ludzkich tarcz jest fundamentalną strategią prowadzenia wojny, a nie okazjonalną taktyką żołnierzy. Izraelczycy w Gazie stają przed dylematem każdego dnia – czy mężczyzna, który idzie nocą ulicą, trzymając jakiś przedmiot pod kurtką, niesie jedzenie dla swojej rodziny czy pistolet? Czy go zatrzymać? Czy się do niego zbliżyć? Jako były żołnierz piechoty muszę powiedzieć, że w takich sytuacjach nie istnieją łatwe czy dobre decyzje, choć to i tak palestyńscy cywile padają ofiarami jakiegokolwiek wyboru” – mówi Friedman.

Rzecz w tym, że Izraelskie Siły Obronne (IDF) systematycznie wykorzystywały palestyńskich cywilów jako żywe tarcze. Przykładami tego są: żołnierze IDF ustawiający palestyńskich cywilów przed sobą lub w inny sposób wystawiający ich na linię ognia; zmuszanie Palestyńczyków do usuwania podejrzanych przedmiotów (mogących być materiałami wybuchowymi); wysyłanie Palestyńczyków, aby próbowali nakłonić bojowników do poddania się czy też literalne przywiązanie cywilów do pojazdów wojskowych. W marcu 2025 r. dowództwo IDF oficjalnie przyznało, że takie praktyki – zgłaszane wcześniej od lat – faktycznie mogą mieć miejsce i rozpoczęło śledztwo. CNN i inne media od dawna podnoszą powszechność tej praktyki, zwracając nawet uwagę, że wśród żołnierzy ma ona operacyjną nazwę „mosquito protocol”.  Organizacje takie jak Amnesty International, B’Tselem czy redakcja Haaretza od lat dokumentują tę praktykę, także w poprzednich wojnach, wskazując też na jej wyjątkowo perfidne formy, takie jak zmuszanie cywilów do założenia izraelskiego munduru podczas bycia wysłanym do sprawdzenia m.in. tuneli Hamasu. Defence for Children International, organizacja pozarządowa, zgłosiła do czerwca 2024 r. 26 udokumentowanych przypadków użycia dzieci przez IDF jako żywych tarcz. W tym kontekście trudno powiedzieć, że Friedman przedstawia uczciwie sprawy, gdy nazywa takie praktyki „okazjonalnymi”, umniejsza im, a jednocześnie wyraża oburzenie wobec Hamasu. 

Normalizacja zbrodni wojennych

Przez cały wywiad, mimo pytań ze strony prowadzącego wywiad Lubińskiego, Friedman uparcie normalizuje zbrodnie wojenne, sugerując, że jest to zwykła część działań zbrojnych.

„KL: Im dłużej trwa wojna, tym częściej słyszymy o przestępstwach popełnianych przez izraelską armię; ostatnio o ostrzelaniu konwoju medycznego, w którym zginęło 15 osób. Dziennikarze nie mają racji, zarzucając złe intencje izraelskim żołnierzom? W którym momencie uznamy, że wystarczy kredytu zaufania dla IDF-u? 

MF: To pytanie opiera się na założeniu, które jest wszechobecne na Zachodzie – w porównaniu z innymi wojnami, wojna w Gazie jest szczególnie zła”.

W dalszej części tekstu sugeruje nawet, że Polacy popełnialiby takie same zbrodnie, gdyby doszło wojny z Rosją.

„MF: Jestem w stanie sobie wyobrazić, że gdyby Polska została zaatakowana przez Rosję, tak jak Izrael został zaatakowany 7 października, to polskie wojsko w długiej i trudnej wojnie również dopuściłoby się niemoralnych występków na rosyjskich cywilach; tak już po prostu jest na wojnach”.

Problem w tym, że skala zbrodni wojennych podczas wojny w Palestynie jest faktycznie unikatowa. Jeśli mówimy o liczbie zabitych dzieci, dziennikarzy, medyków, pracowników organizacji pomocowych czy innych grup szczególnie chronionych, działania Izraela biją wszelkie rekordy. Trwające obecnie wojny takie jak wojna Rosji z Ukrainą, wojna w Birmie czy Sudanie bądź konflikty w południowo-zachodniej Afryce nie zbliżają się nawet do takich proporcji ofiar. Co istotne – od 7.10.2023 r. ofiary te są przede wszystkim po jednej stronie –  palestyńskiej – i są mordowane przez jedno wojsko: izraelskie. Nawet powtarzanie narracji o „błędach”, uzasadnionym zagrożeniu i wyrażanie skruchy – co IDF ostatnio czynił w temacie zabitych medyków czy pracowników ONZ, nie rozwiązuje problemu.  Podkreślanie, że „taka jest wojna”, jest normalizacją zbrodni wojennych.

„Nie proszę nikogo o specjalne traktowanie Izraela – wręcz przeciwnie, mój apel zawiera się w tym, żeby oczekiwać od Izraela tego, czego oczekujemy od każdego innego kraju. Żeby traktować go jak prawdziwe państwo z prawdziwymi obywatelami i prawdziwym zagrożeniem, a nie abstrakcyjną postać z bajki z morałem” – kończy wywiad Friedman. Rzecz w tym, że międzynarodowa krytyczna reakcja wobec zbrodni wojennych w Gazie, wraz z prowadzeniem postępowania w MTK jest dokładnie tym – traktowaniem Izraela jako każdego innego państwa. Olbrzymia dysproporcja ofiar palestyńskich i izraelskich wskazuje właśnie na fakt prowadzenia wojny w sposób nieliczący się z życiem ludności cywilnej i świadczy, że podczas tych „niesamowicie trudnych decyzji”, o których pisze Friedman, większość żołnierzy IDF przyjmuje bardzo proste – i często niezgodne z prawem międzynarodowym – podejście: najpierw strzelać, a potem sprawdzać.

Głównym źródłem konfliktu nie jest Hamas

Cały tekst opiera się też na podkreślaniu, że źródłem konfliktu jest Hamas i pokonanie go rozwiąże problem. Friedman równocześnie rozmywa granicę między Palestyńczykami jako narodem a Hamasem, paradoksalnie dotykając sedna problemu.

„O samych Palestyńczykach pisze się tak naprawdę mało – problemem, który okazał się wręcz kolosalny po 7 października, było to, że zachodnie media nigdy nie wytłumaczyły swoim czytelnikom, czym tak naprawdę jest Hamas. Zacząłem pracować dla AP mniej więcej w tym czasie, gdy Hamas wygrał palestyńskie wybory. Co ważne, karta założycielska Hamasu przypisuje Żydom odpowiedzialność za wybuch rewolucji francuskiej i obu wojen światowych. Kiedy Hamas wygrał, nie pisaliśmy o jego statucie, bo on w gruncie rzeczy sprawiłby, że Palestyńczycy wyszliby na obłąkanych” – mówi Friedman.

„Jeśli Hamas się podda, a zakładnicy wrócą do swoich domów, nie widzę żadnego powodu, żeby kontynuować wojnę w Gazie” – dodaje na końcu wywiadu, ignorując fakt, że izraelski rząd odmawiał rozmów na temat trwałego pokoju, zgadzając się jedynie na rozmowy o czasowym zawieszeniu broni.

Nie trzeba być zwolennikiem Hamasu, żeby zrozumieć, że jest on objawem problemu, a nie jego przyczyną. Tą ostatnią są miliony Palestyńczyków żyjących na terytoriach okupowanych jako ludzie drugiej kategorii, mordowani, bici i skazani na życie na granicy przetrwania przez ostatnie prawie 80 lat. Tak długo, jak ten problem nie zostanie rozwiązany, po pokonaniu Hamasu jego rolę przejmie inna organizacja – Palestyński Islamski Dżihad, Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny, Lions Den czy jeszcze inny, nowy podmiot. Tak długo, jak kilka milionów Palestyńczyków nie będzie żyło w warunkach, w których będą mogli  realnie wybrać spokojne życie zamiast zbrojnej walki z okupantem, tak długo nie można mówić o trwałym pokoju między Palestyńczykami i Izraelczykami.

Udostępnij:
Paweł Jędral
Paweł Jędral

Analityk, reportażysta, absolwent MISH, realizował projekty badawcze m.in. związane z polityką międzynarodową czy bioróżnorodnością.

Artykuły: 12
Przejdź do treści