Jeśli to nie obłęd, to co?

Dlaczego Netanjahu tak desperacko pragnie wielkiej wojny regionalnej, która może się okazać samobójcza dla tak małego państwa jak Izrael? Jeśli to nie szaleństwo – to jak inaczej można to rozumieć?


Artykuły publikowane w dziale OPINIE wyrażają poglądy ich autorów i nie muszą odzwierciedlać stanowiska redakcji.


Trwające w zasadzie od października 2023 serie wymian ognia między Izraelem a Hezbollahem paraliżują południe Libanu i północ „państwa żydowskiego” już blisko rok. Hezbollah prowadzi jednak swoje reakcje i uderzenia odwetowe z wystudiowaną powściągliwością, nie pozwalając, by wyrwały się spod kontroli i z zasady proporcjonalności. Liban, gdzie Hezbollah operuje, ale nie jest tożsamy z państwem jako takim (jest tylko jedną z sił politycznych), prowadzi dzięki temu grę, w której formalnie nie wypowiada Izraelowi wojny, ani też nie daje mu podstaw, by ją bezkarnie wypowiedział.

Seria zamachów terrorystycznych naruszających terytorialną suwerenność Iranu i Libanu, w tym zabójstwo głównego negocjatora drugiej strony (Ismaila Haniji, przywódcy biura politycznego Hamasu na emigracji) – wszystko to wciąż nie doprowadziło do wybuchu wielkiej regionalnej wojny Izraela, a z nim głównych sił Zachodu, z Iranem. Wojny od dawna wymarzonej przez premiera Binjamina Netanjahu.

Napięcie rośnie, wymieniane są ostrzeżenia, Iranowi wymierzane są kolejne policzki. Na wschodnie wody Morza Śródziemnego i w okolice Półwyspu Arabskiego przybywa coraz więcej sił amerykańskich. Ale Iran wciąż powstrzymuje się przed odwetem, na który Izrael dawno już przecież zasłużył. Stosując, być może, zamiast tego cichy odwet zastępczy, jeżeli prawdą jest, że to irański wywiad rozpuścił po sieci mnóstwo dokumentów zawierających dane wrażliwe dla tzw. bezpieczeństwa Izraela. O ile zakład, że sierpniowe aresztowanie na lotnisku Le Bourget prezesa „Telegramu” Pawła Durowa miało związek z tym, że dokumenty te szalały po tej właśnie aplikacji, a jej dostawca „nie współpracuje” z zachodnimi mocarstwami w wysiłkach „opanowania” cyrkulacji wykradzionych dokumentów?

Polityczny popęd śmierci

Ale dlaczego Netanjahu aż tak liczy na rozpętanie jeszcze większej, naprawdę wielkiej wojny? Jak można racjonalnie interpretować taką żądzę krwi, wyglądającą coraz bardziej jak tendencje samobójcze? Przecież powinno dać się gdzieś w tym wszystkim odszukać rdzeń jakiegoś realnego interesu – ekonomicznego czy politycznego.

Mówi się od dawna, że Netanjahu pragnie przede wszystkim uratować własną skórę: uniknąć wymiaru sprawiedliwości, który przydybie go, gdy tylko ten straci władzę – póki wojna trwa, władzę utrzymuje. I jest to oczywiście prawda, ale tylko do jakiegoś stopnia. Bo czy Izrael nie jest zbyt małym państwem, żeby przetrwać wojnę tak wielką, jaką próbuje uwarzyć? Jeśli Netanjahu zmiecie cały kraj z powierzchni Ziemi, to siebie przecież razem z nim. Czy ten warunek nie pojawia się czasem gdzieś w jego kalkulacjach? Czy ludzie w jego rządzie i otoczeniu są wszyscy tak samo pogodzeni z groźbą anihilacji całego państwa – tylko po to, żeby ratować skórę Netanjahu?

Jasne, Izrael ma tę swoją broń atomową, co to udaje przed światem, że jej nie ma, a Zachód cały się umówił, że wierzy, że Izrael jej nie ma. Izrael ma czym urządzić komuś kilka kolejnych Hiroszim, ale i tak jest państwem za małym, żeby w końcu nie zebrać burzy, która powstanie z tych rozsiewanych wiatrów. Terytorium Izraela jest zbyt wąskie – w żargonie militarnym mówi się, że „pozbawione głębi strategicznej” i siły wroga mogą łatwo dosięgnąć stolicy. Iran prawdopodobnie nie ma wciąż broni atomowej, o której posiadanie oskarża go Izrael, choć kto wie, czy czegoś tam jednak nie rozwinął w głębokim sekrecie. Osobiście mam nadzieję, że w obecnej sytuacji jednak coś tam ma. Ale nawet jeżeli nie ma, to na izraelski atak atomowy na Iran odpowiedzieć może Pakistan. Chodzą słuchy, że jego premier już to zapowiedział off the record. Nie da się też wykluczyć, że to będzie już za dużo także dla Turcji.

Czy takich scenariuszy Netanjahu i jego banda nie biorą pod uwagę? Czy naprawdę wierzą, że w roku 2024 wszystkie karty nadal są w rękach tych kilku mocarstw zachodnich?

Nowy front na Zachodnim Brzegu

Skoro Iran tak bardzo nie chciał iść z nikim na otwartą wojnę, a w Gazie niebawem nie będzie już czego burzyć, to 28 sierpnia Izrael otworzył nowy front na okupowanym Zachodnim Brzegu Jordanu. Do tej pory, od października 2023, mieliśmy tam do czynienia z ogromną eskalacją brutalnej przemocy, ale głównie pod postacią „spontanicznych” ataków i pogromów, którym wojsko się przyglądało lub pomagało nieoficjalnie. Rozpoczęcie jawnej militarnej ofensywy na Zachodnim Brzegu to początek nowego rozdziału prowadzonego przez Izrael ludobójstwa Palestyńczyków.

Jeżeli ktoś potrzebował jeszcze więcej dowodów, ten powinien już być ostateczny: to nie jest wojna z Hamasem, bo Hamas nie ma żadnej władzy na Zachodnim Brzegu. To jest wojna z Palestyńczykami, z palestyńskimi cywilami (bo przecież Palestyńczycy nie mają swojej armii). To jest wojna z prawem Palestyńczyków do życia i do istnienia jako Palestyńczycy.

Na Zachodnim Brzegu Izrael nie może robić dokładnie tego samego, co w Gazie, tzn. zrównać go z ziemią tak ciężkimi bombardowaniami. Dlatego, że Zachodni Brzeg poprzetykany jest nielegalnymi osiedlami żydowskich osadników. Mówimy o ponad siedmiuset tysiącach ludzi, którzy są rozrzuceni niemal wszędzie, a ich osiedla połączone z Izraelem kosztowną infrastrukturą. Osadnicy stanowią ok. jedną dziesiątą żydowskiej populacji między rzeką Jordan a Morzem Śródziemnym i są kluczowym aktorem w projekcie izraelskiej ekspansji kolonialnej.

Prawdziwym celem ofensywy na Zachodnim Brzegu będzie więc ostateczne wypędzenie Palestyńczyków stamtąd do sąsiedniej Jordanii, która jest już domem milionów palestyńskich uchodźców. Netanjahu już w młodości powiadał, że Palestyńczycy mają przecież swoje państwo i jest nim Jordania.

Co dalej?

Wypędzenie Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu może się zarazem okazać gwoździem do trumny Izraela.

Iran z całą pewnością dysponuje siłami zbrojnymi, zdolnymi do wojny z Izraelem. Iran to nie jest – niezależnie od problemów ekonomicznych, z jakimi się zmaga pod ciężarem sankcji – państwo upadłe, a duże, prawie 90-milionowe, poważnie uzbrojone. Kraj o znaczącej głębi strategicznej i górzystej formacji terenu, stanowiącej sekwencje swego rodzaju naturalnych fortyfikacji. Jego populacja jest młoda, miliony mężczyzn są w odpowiednim wieku i dobrym zdrowiu, by stanąć do walki. Perska kultura do wartości honoru przywiązana jest jak mało która, dlatego niewielu z tych mężczyzn będzie próbowało uchylać się od walki. Wojna z Izraelem – jako państwem kolonialnym, klinem wbitym przez Amerykanów w region i ludobójcą Palestyńczyków (braci i siostry w islamie) – cieszyć się będzie bardzo wysokim stopniem legitymizacji w oczach ogółu społeczeństwa. Iran ma też sojuszników, z których przynajmniej dwie siły – libański Hezbollah i jemeński Ansar Allah (znany bardziej jako „Huti”) – udowodniły już nie tylko swoją determinację, ale i fenomenalną skuteczność bojową.

Jeżeli więc taki faktycznie jest plan Netanjahu (a myślę, że jest właśnie taki), żeby nowy front otwarty na Zachodnim Brzegu doprowadził do ucieczki tamtejszych Palestyńczyków do Jordanii, to ten „sukces” Izraela może się dla niego okazać samobójczy. Niewykluczone, że tym, co najsilniej powstrzymuje jeszcze Iran przed otwartą wojną z Izraelem, jest właśnie obecność Bogu ducha winnych Palestyńczyków na dość gęsto zaludnionych terenach. O ich obronę miałoby w tym wszystkim chodzić, a trudno byłoby uniknąć rykoszetów, zabijających po drodze mnóstwo palestyńskich cywilów. Czy bez Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu coś jeszcze powstrzymywałoby Iran przed uderzeniem naprawdę?

Czy Netanjahu oszalał, a cała izraelska klasa polityczna razem z nim?

Psychiatria polityczna

Stanowczo zbyt często za komentarz polityczny robią dziś domorosłe diagnozy psychiatryczne. Zamiast podejmować tematy projektów i interesów politycznych realizowanych przez polityków, stronnictwa i całe państwa, diagnozujemy im zaburzenia. Narcyz, psychopata, sadysta, paranoik, itd. Czy pomaga nam to skutecznie stawiać takim czoła? Chyba nie za bardzo, sądząc po ich sukcesach, z jakimi urządzają nam świat.

Tylko jak inaczej zrozumieć to, co wyczyniają Netanjahu i jego banda, nie nazywając tego obłędem czy psychopatią? Jesteśmy istotami społecznymi, większość z nas co najmniej waha się przed wyrządzaniem niezawinionej krzywdy innym ludziom. Kiedy na naszych oczach rozgrywa się bezwstydny spektakl równie rozpasanego zła, trudno nam myśleć o nim inaczej niż jako o przypadku szaleństwa, postradanych zmysłów. A przynajmniej używać takich metafor. Bo jesteśmy też zwierzętami symbolicznymi, które muszą swemu doświadczeniu nadawać ramy jakiegoś sensu – opozycji do czegoś, porównania do czegoś innego, metafory, alegorii.

Z metaforami i porównaniami psychiatrycznymi jest wiele problemów i ten, że porównywanie kogoś takiego jak Netanjahu do ludzi chorych jest niesłychanie krzywdzące dla nich samych, jest tylko jednym z wielu. „Szaleństwo” czy „postradanie zmysłów” mają też ten aspekt, że poniekąd zwalniają z odpowiedzialności. „Niepoczytalność” to zwykle okoliczność łagodząca. Zbrodnie, które popełnia dziś Netanjahu, jego rząd i prawie całe właściwie izraelskie społeczeństwo, nie zasługują na taryfę ulgową otwieraną założeniem „niepoczytalności”.

Co więc z tym robić, żeby to rozumieć? Jak konceptualizować coś tak nie do pojęcia? Może tak.

Genialny film Henri-Georgesa Clouzot Cena strachu (Le salaire de la peur, 1953) opowiada o kierowcach ciężarówek przewożących przez góry załadunki nitrogliceryny. Jest w nim sekwencja, w której bohaterowie muszą przejechać kawał drogi niewyasfaltowanej. Jedyny sposób, żeby ten odcinek pokonać, unikając eksplozji załadunku i własnej śmierci, to jechać tak szybko, żeby prędkość wytraciła drżenie wynikające z nierówności podłoża. Żeby przetrwać, muszą pędzić na złamanie karku i zwolnić dopiero, kiedy będą już po drugiej stronie niebezpiecznego odcinka. Może to jest właściwa metafora dla tego, co na tym etapie robi rząd premiera Netanjahu? Wyglądają jak szaleńcy-samobójcy, bo wstąpili na ścieżkę, na której nie mogą już zwolnić tempa ani się zatrzymać, nie ryzykując własnej śmierci i eksplozji całego pojazdu (Izraela), dopóki nie znajdą się „po drugiej stronie”, cokolwiek się tam znajduje.

Jak przerażające by to wszystko nie było, zawiera w sobie paradoksalne ziarno nadziei. Jeżeli tak jest w istocie, to znaczy, że przeczucie, iż Izrael jest na krawędzi samounicestwienia (Ilan Pappé przekonuje, że dni Izraela są już policzone), dręczy już nawet Netanjahu i resztę jego gangu. Choć w tym momencie dzieje się piekło trudne do pojęcia, nawet jego demiurgowie przeczuwają już, że ostatecznie pochłonie ono ich samych. A kiedy to się stanie, wolność Palestyńczyków – from the river to the sea – okaże się perspektywą bardziej realną, niż kiedykolwiek od 1967 r.

Kropla drąży skałę! Twoje zaangażowanie ma znaczenie. Pomóż w promocji tego portalu. Udostępnij proszę:
Jarosław Pietrzak
Jarosław Pietrzak
Artykuły: 13
Skip to content