Palestyńscy uchodźcy w Libanie: Klub dziecięcy w Szatili cz. II


Druga część reportażu Pawła Jędrala o klubie dziecięcym w obozie dla palestyńskich uchodźców w Libanie. Pierwsza część dostępna jest pod tym linkiem.


Iftar

Po rozmowie, Mahmoud i dzieci, zapraszają mnie na iftar organizowany przez świetlicę. Iftar to uroczysta kolacja, urządzana po zachodzie słońca podczas Ramadanu. Dla wierzących muzułmanów (a większość moich rozmówców nimi jest) to pierwsza okazja w ciągu dnia, żeby zjeść czy wypić cokolwiek. Z resztą, nawet lewicowi, świeccy Palestyńczycy w obozach zazwyczaj przestrzegają Ramadanu: czy to z tradycji, czy w ramach solidarności z resztą. Oczywiście, wystawność iftaru zależy od zamożności danego domu – często to po prostu 1-2 dania i mały deser, zresztą przy trzydziestu ramadanowych wieczorach, ciężko jest traktować każdy z nich z równym namaszczeniem. Najważniejszym jego aspektem jest jednak jedzenie i spędzanie czasu wspólnie.

 Mahmoud tłumaczy mi, że dzięki datkom od przyjaciół i lokalnych biznesów, udaje mu się czasami urządzić w klubie iftar dla dzieci i wychowawców. Chwali się, że w tym ramadanie to już czwarty, który zorganizował podczas tych 23 dni. Część ludzi dała mu pieniądze, część biznesów i budek z jedzeniem – produkty i potrawy. Mahmoud jest bardzo dumny – dzięki niemu, dzieciaki z rodzin, w których brakuje pieniędzy, mają okazję zjeść coś bardziej ekscytującego niż zupa albo ryż.

Dzieci schodzą się powoli do klubu, w którym rozstawiono 7 stołów. Zbiera się ponad 60 osób – od najmłodszych kilkulatków, po najstarszych, kilkunastoletnich wychowanków. Przepychają się, żartują, ale widać po nich, szczególnie po najmłodszych, ekscytację. Wszyscy zostają rozsadzeni według wieku – od najmłodszych, do najstarszych. Ja dostaję miejsce przy ostatnim stole, razem z Mahmoudem, wychowawcami oraz kilkoma starszymi mężczyznami, którzy są sponsorami dzisiejszego iftaru. Rozumiem, że jeden z nich prowadzi sklep i podarował soki oraz wafle. Inni prowadzą stoiska z jedzeniem wewnątrz obozu i dostarczyli swoje produkty.

Na miejscu każdego z nas czeka przygotowany zestaw: 200 mililitrowy wieloowocowy sok w kartonie ze słomką, sałatka w plastikowym opakowaniu, mały spodeczek zupy, fastfoodowa kanapka z panierowanym kurczakiem i sosami. Dla dwóch-trzech osób przewidziano porcję silnie przyprawionego ryżu z kurczakiem. W ramach deseru każdy dostaje małego wafelka Unica, coś w stylu Prince Polo. Na każdym stoliku jest też paczka prostych, pszenicznych ciastek z cukrem.

Iftar może się wydawać skromny – szczególnie w porównaniu z tymi, które oferują wystawne bejruckie restauracje – ale nikt nie wyjdzie z niego głodny. Burgerów z kurczakiem jest więcej, więc nastoletni, starsi chłopcy ustawiają się w kolejce po dokładkę. Przy naszym stole ktoś wspomina trwający właśnie głód w Gazie i mówi, że to wstyd, jeść kiedy tamci głodują. Ktoś inny odpowiada, że należy się modlić za tych, którzy tam głodują. Niektórzy starają się ze mną rozmawiać po angielsku, inni używają Google Translate. Jeszcze inni mówią po francusku, który trochę rozumiem. Jedynie Mahmoud mówi po włosku. Dzieci między sobą rozmawiają, oczywiście, po arabsku.

„Źle to robisz” – mówi po angielsku Layal, jedna z wychowawczyń, kiedy otwieram sałatkę – wszystko co najlepsze spływa na dół. Bierze mój pojemnik, zamyka go i potrząsa energicznie, podając mi do zjedzenia. Ma 17 lat. Ma instynkt opiekunki – nieproszona, obiera mięso z kości we wspólnych porcjach kurczaka, zarówno dla nas jak i dla młodszych dzieci. Pilnuje, żebym wszystkiego spróbował. Rozmawiamy o jej planach – mówi o tym, że chciałaby pójść na uniwersytet i wyjechać z obozu, może do Europy albo do Azji, zobaczyć świat. Wie, że tylko niektórym, i to bardzo rzadko, udaje się wybić. Jej koleżanki i Mahmoud chwalą ją i nabijają się jednocześnie – ma być najpilniejszą uczennicą, zarówno w klubie jak i w szkole, jednak, wcale to nie poprawia jej perspektyw na przyszłość.

Kiedy iftar powoli dobiega końca, dziękuję wszystkim przy moim stole za gościnę i mówię, że chętnie zrewanżuję się, jeśli ktoś z nich będzie w Warszawie czy w Polsce w ogóle. Mężczyźni nie reagują, uśmiechając się tylko, starsi chłopcy dziękują. Tylko część starszych dziewczyn nie wytrzymuje i śmieje się między sobą. Kiedy pytam o to, dlaczego się śmieją, Layal tłumaczy mi: „Przecież szansa na to, że ktokolwiek z nas będzie mógł Cię odwiedzić są bardzo małe. Większość z nas nie ma pieniędzy ani paszportów na taką podróż. To bardzo miłe, że nam to proponujesz, chętnie zobaczyłabym Twój kraj, ale przecież wiadomo, że to się nie stanie”.

Patrzę na ścianę, na której wiszą zdjęcia i podpisy wcześniejszych gości – dziennikarzy, szachistów, aktywistów. Przybywają z całego świata, są tu gośćmi, przywożą czasami prezenty, a potem wyjeżdżają, ze swoim doświadczeniem palestyńskiego obozu. Większość Palestyńczyków jednak spędza w obozach całe życie i obietnice rewanżu w Paryżu, Warszawie, Berlinie czy Rzymie pozostają dla nich tylko pustymi słowami.

Co dalej?

Ten artykuł mógł zostać napisany na kilka sposobów. Mógłbym napisać do liberalnych mediów sensacyjny tekst w tonie „Byłem w szkole Hamasu. Zobaczcie jak w pełnych broni obozach indoktrynuje się dzieci”, skupiając się tym, że w palestyńskich obozach i otoczeniu klubu jest obecna broń, że Mahmoud ma w biurze portrety Sinwara czy Szejka Nasr-Allaha. Mógłbym w nim wyrazić swoje zaniepokojenie tym, czy taka osoba powinna zajmować się dziećmi, zupełnie ignorując fakt tego, jak bardzo zapomniane przez świat i zaniedbane przez społeczność międzynarodową są dzieci uchodźców. Mógłbym skupić się na przestępczości i niebezpieczeństwach, które są obecne w obozach dla palestyńskich uchodźców. Jestem pewien, że taki artykuł, w przynajmniej kilku kręgach zostałby odebrany dobrze, jako historia o dzielnym reporterze, który bez strachu władował się w kolejne niebezpieczne miejsce.

To jednak byłoby kłamstwo. Łatwo jest „wyrażać zaniepokojenie” i podawać w wątpliwość czyjeś intencje albo dobry wpływ, kiedy jest się zamożnym Europejczykiem, z dobrym paszportem, edukacją i niewieloma zobowiązaniami.  W obozach zawsze byłem przyjmowany z otwartym sercem i nie czułem się nigdy zagrożony. Nawet jeśli niektóre sytuacje powodowały zwiększoną ostrożność poszczególnych sił w obozach, to było to uzasadnione – moi rozmówcy często byli w bezpośrednim zagrożeniu życia w ciągu ostatniej wojny i faktycznie, w Libanie zatrzymano kilku izraelskich szpiegów.

Mógłbym też napisać tekst adresowany do szerokiej społeczności propalestyńskiej. Skupić się na biednych dzieciach, opisać więcej scen wyciskających łzy, pominąć fakt broni w obozach czy poglądów oraz złości Mahmouda. Wtedy sympatia do niego – i dzieci pod jego opieką – byłaby łatwa, bez konieczności radzenia sobie z trudnym kontrastem, jakim jest wspieranie organizacji, które nasz kraj uznaje za niebezpieczne, przy jednoczesnej pomocy dzieciom, o których nikt inny nie pamięta. Pozwoliłoby nam to ominąć konieczność konfrontowania się z myślą, że może te organizacje pełnią też inne funkcje, niż bliżej nieokreślony „terroryzm”. Mógłbym skupić się na opisach historycznej masakry w Szatilii, zestawiając je z obrazami żyjących tam dzisiaj dzieci, aby wzbudzić wasze współczucie. Jestem pewien, że takie podejście byłoby też łatwiejsze. Niestety, taka postawa byłaby również nieuczciwa.

Zamiast tego pozwalam sobie na powyższą, dosyć osobistą, ale najuczciwszą jak tylko mogłem, relację z pobytu w klubie dziecięcym w Szatili. Mimo wszystko, wierzę, że daje ona jednoznacznie pozytywny obraz tego miejsca, oraz pokazuje, jak paląco jest potrzebne tamtej społeczności. Mam też nadzieję, że kimkolwiek jesteście, czytając ten tekst, pomyśleliście o tym, jak łatwiejsze i wygodniejsze było wasze dzieciństwo od tego, które trafiło się Mahmoudowi czy dzieciom, urodzonym w palestyńskich obozach w Libanie.

 I chciałbym skierować też do was prośbę.

Mahmoud wspomina mi, że koszt utrzymania świetlicy to około 160-200 dolarów miesięcznie – tyle pochłania koszt paliwa do generatora prądu (w Libanie dostęp do prądu jest codzienną bolączką), wody i okazjonalnego dokupienia wyposażenia, takiego jak kredki czy papier dla dzieci. Koszty te nie uwzględniają wyżywienia czy przekąsek dla dzieci – w końcu przychodzi ich tu aż 72. Jedyny źródłem utrzymania świetlicy są datki i według mojej wiedzy – w marcu i kwietniu, jej funkcjonowanie wymagało osobistego zadłużenia Mahmouda i jego otoczenia. Ogłosiliśmy zbiórkę, w której udało się dzięki Wam zebrać minimalną kwotę 8500 zł. Pieniądze te, przekazane już Mahmoudowi, pozwolą na funkcjonowanie świetlicy w wersji minimum przez kolejny rok. Zbiórka wciąż jest aktywna, dodatkowe wpłaty pozwolą na dłuższe funkcjonowanie świetlicy i zaoferowanie dzieciom jedzenie podczas zajęć.


W zeszły weekend, podczas Eid al Adha Izrael znowu zbombardował Liban. Ofiarami bombardowań nie padł obóz w Szatili – Mahmoud i dzieci potwierdzili, że są bezpieczni, ale bomby spadły na sąsiednie dzielnice, w tym na Bourj el Barajneh, gdzie mieści się inny obóz. Izrael zapowiedział dalsze bombardowania, jeśli rząd nie przyspieszy rozbrajania Hezbollahu.

Udostępnij:
Paweł Jędral
Paweł Jędral

Analityk, reportażysta, absolwent MISH, realizował projekty badawcze m.in. związane z polityką międzynarodową czy bioróżnorodnością.

Artykuły: 22
Przejdź do treści