Ekonomia uwagi i psychologia oporu. Jak medialna ofensywa ma wypalić Twoje zaangażowanie i odciągnąć uwagę od tego, co ważne?

Izrael w 2025 roku zaatakował Syrię, Iran, Jemen, Liban, Gazę i Zachodni Brzeg, a w ostatnich miesiącach 2024 r. także cele w Iraku. Jedna masakra przykrywa kolejną, wieczorem nie ma czasu na rozmawianie o zbrodniach z rana lub ze wczoraj, ponieważ w międzyczasie wydarzył się już tuzin kolejnych. Nie chodzi tu tylko o fizyczne akty destrukcji, ale też sposób, w jaki sprawca oraz media podają je do wiadomości odbiorców. Jak zmienia nas oglądanie masakr w sieci? I jaki jest cel takiego modelu działania?

Serial Andor pozornie jest po prostu kolejną disneyowską produkcją ze świata Gwiezdnych Wojen. Jednak jego reżyser, Tony Gilroy, zajmował się w przeszłości tematami bliskowschodnimi, a przed przystąpieniem do pracy cały zespół wykonał research z zakresu imperializmu, kolonializmu i historii rewolucji. Podczas produkcji skupiono się m.in. na jednym z istotnych elementów tych systemów, czyli sposobie, w jaki imperialna administracja zarządza opinią publiczną.
W pierwszym sezonie serialu jeden z bohaterów doskonale opisuje miejsce, w którym się właśnie znajdujemy:

Tak dużo złych, strasznych rzeczy ma miejsce, jest tak wiele do powiedzenia, a jednocześnie wszystko dzieje się tak szybko. Tempo nowych represji przewyższa naszą zdolność do ich zrozumienia. Na tym właśnie polega sztuczka imperialnej machiny. Łatwiej jest ukryć się za czterdziestoma zbrodniami niż za jednym incydentem.

Współczesny internet to pole bitwy, na którym nasza uwaga stała się walutą, a ludzkie cierpienie – treścią. Każdy z nas, tak jak komputer czy system obrony przeciwlotniczej, ma określony limit przetwarzania danych, zakres zdolności do działania oraz ograniczone zasoby uwagi, jaką możemy poświęcić innym sprawom. Jeśli zostaniemy zarzuceni zbyt wielką liczbą zdarzeń, informacji i wydarzeń, w pewnym momencie nie będziemy zdolni na nie reagować. Jak w powyższym cytacie – paradoksalnie przeprowadzenie dziesiątek albo setek masakr w krótkim czasie, może wywołać słabszą reakcję niż jedno czy dwa duże zdarzenia, które zostaną dokładnie omówione, a każdy będzie miał okazję je w całości przeanalizować i przepracować ze swoim otoczeniem. Pamiętacie, jakie oburzenie wywołał jeden z pierwszych ataków na szpitale w Gazie – szpital Al-Ahli – i jak mało uwagi poświęcono kolejnym dziesiątkom takich samych zdarzeń? Czy jesteś w stanie rzetelnie śledzić to, co dzieje się w Gazie, wojnę Izraela z Iranem, bombardowania w Syrii, Libanie, Jemenie i jednocześnie prowadzić normalne życie? A to tylko przy założeniu, że skupiasz się na działaniach Izraela, ignorując wojnę w Ukrainie, Sudanie i inne konflikty.

Podpowiem: nie, nie jesteś.

Gdy przewijasz kolejne nagrania z wojen, masakr, dramatów rozgrywających się w bliższych lub dalszych zakątkach świata, nie jesteś tylko biernym konsumentem informacji. Jesteś uczestnikiem złożonego procesu, pewnego rodzaju psychologicznej wojny, w której Twoje emocje, Twoje poczucie sprawczości, a nawet Twoja zdolność do odczuwania żalu stają się przedmiotem manipulacji. W tekście dla Kultury Liberalnej opisałem podobne strategie medialne, które wykorzystywał Donald Trump czy rosyjska propaganda: sam fakt podejmowania działań to jedno, ale decyzja o tempie ich wykonania i określony sposób ich medialnego komunikowania to osobna sprawa, inny rodzaj broni. Odpowiednie skoordynowanie realizacji wielu działań pozwoli odwrócić uwagę rzesz widzów od tych wydarzeń, na które nie chcemy, aby patrzyli. Wybuch wojny z Iranem zbiegł się z ponownym wzrostem śmiertelnych ofiar działań izraelskich w Gazie. Podczas 12-dniowej wojny Izraela z Iranem w Gazie zginęło więcej Palestyńczyków (według tamtejszego ministerstwa zdrowia) niż Irańczyków czy Izraelczyków w trakcie trwania tego konfliktu. Codziennie, co godzinę dostawaliśmy kolejne informacje o działaniach zbrojnych i masakrach przy rozdawaniu pomocy humanitarnej. Coraz więcej i więcej.

Nawet w ramach grup zaangażowanych i zainteresowanych tematem często, zanim znajdziesz czas, aby zaznajomić się z informacjami bądź porozmawiać o ostatnich zdarzeniach, pojawiają się kolejne i kolejne, a Ty masz wrażenie, że mówisz o czymś, co już nie jest aktualne, mimo że przecież wydarzyło się to tydzień, kilka dni czy kilka godzin temu.

Fałszywa bezsilność

Główny sens takiej taktyki jest prosty i brutalny: Jesteś bezsilny, a Twój opór nie ma znaczenia. Każda bomba zrzucona mimo globalnych protestów, każde dziecko, które ginie mimo apeli organizacji międzynarodowych, każde milczenie instytucji, które zasypałeś listami i protestami – wszystko to składa się na jeden, przerażający komunikat: Twoje wołanie nic nie zmienia. To nie jest przypadek ani efekt uboczny. To celowa strategia, której zadaniem jest wytworzenie w Tobie poczucia bezsilności. Jeśli uwierzysz, że Twoje działanie nie ma znaczenia – przestaniesz działać. Zauważcie, że w protestach i inicjatywach związanych ze sprzeciwem wobec działań Izraela bierze udział coraz mniej osób – chociaż przecież liczba ofiar rośnie. Brak efektów – i pokazanie nam kolejnymi masakrami, że protesty, bojkoty, puszki z farbą i odezwy nie są w stanie powstrzymać Izraela – ma sprawić, że uznamy sprawę za przegraną. Rodziny, które przeżyły dekady okupacji, bombardowania i głodu, osoby, którym przelewaliśmy środki i okazywaliśmy współczucie, są po tym wszystkim masakrowane w kolejkach po pomoc humanitarną. Przeciwnikom działań Izraela  ma to pokazać, że ich aktywność była daremna.

Ale ta bezsilność nie jest prawdą. Jest iluzją, którą można rozbić. Bo przecież protesty wymuszały ustępstwa, chwilowe zawieszenia broni czy wpuszczanie pomocy humanitarnej (chociaż w niewystarczającej skali). To dzięki zbiórkom konkretni, prawdziwi ludzie mogli przeżyć kilka miesięcy dłużej. Jeśli uwierzysz we własną bezsilność, równie dobrze możesz przestać wierzyć w demokrację, prawa człowieka czy solidarność. Historia pokazuje, że zmiana zawsze zaczynała się tam, gdzie ktoś odmówił przyjęcia narracji o własnej nieistotności.

Judith Butler w książce Frames of war pisze o tym, jak we współczesnych dyskursach pewne życia są „godne żałoby” a inne nie. Kiedy życie staje się „opłakiwalne”? Nie każde życie jest traktowane przez społeczeństwo jako równie wartościowe. Życia niektórych ludzi są publicznie opłakiwane i uznawane za stratę, podczas gdy inne – ignorowane, wymazywane, usprawiedliwiane jako „konieczne ofiary”. Jedno utracone życie będzie omawiane w mediach przez tygodnie, w kolejnych materiałach rozwodzących się nad potencjałem utraconej osoby, jej pasjami i relacjami z innymi, podczas gdy tuzin innych – zazwyczaj nieamerykańskich i nieeuropejskich – skończy jako wzmianka w tekście, koszt tego czy innego politycznego działania. W efekcie, jeśli „źle” skierujesz swoje współczucie, dowiadujesz się, że Twój smutek jest nieważny, niemądry, źle ulokowany.

Współczucie wobec zachodniej (lub przedstawionej jako żyjąca jak człowiek zachodu) jednostki, która ma dobrze ustrukturyzowaną i opisaną tragiczną historię, jest naturalne i właściwe ludziom „na poziomie”. Natomiast zadręczanie się trwającą rzezią, która przedstawiana jest jako konieczny proces historyczny – to aktywistyczna fanaberia i oznaka niedojrzałości. Płaczesz, udostępniasz, krzyczysz w mediach społecznościowych – a świat przewija dalej, zajęty kolejnym skandalem, kolejnym trendem. Twoje współczucie dla obcych, innych ludzi na drugim końcu świata albo sprzeciw przeciwko zabijaniu cywilów wydają się nawet nie tyle błędne, ile po prostu niezrozumiałe. Niektóre życia zasługują na zbiorową żałobę, inne – mają zniknąć w ciszy. To podwójne odczłowieczenie: ofiar, których cierpienie zostaje znormalizowane, i Ciebie – świadka, który zaczyna wątpić, czy jego emocje w ogóle coś znaczą. „Czy moje współczucie ma jakąkolwiek wartość?”– pytasz i zastanawiasz się, czy w ogóle nie robisz czegoś głupiego, skoro nie pokrywa się to z emocjami ogółu społeczeństwa. To moment, w którym mechanizm osiąga swój cel.

Zasady nie mają znaczenia

Kolejnym komunikatem, który wbija Ci do głowy streamowane na żywo ludobójstwo to: Nikt Cię nie uratuje. Prawo międzynarodowe? Nie działa. Instytucje? Milczą. Bezkarność sprawców mówi jedno: Sprawiedliwość nie istnieje, a światem rządzi tylko siła. Izrael może mieć nielegalną broń atomową, o której wiedzą wszyscy i nie podlegać żadnej kontroli. Iran może poddawać się kontrolom międzynarodowych ciał i być stroną NPT, ale koniec końców nie ma to znaczenia, kiedy zachodnia opinia publiczna przypina łatki terrorystów i bohaterów. Wiara w instytucje wydaje się być naiwnością, protesty – stratą czasu, rozmowa o etyce czy prawie – uroczym, ale śmiesznym idealizmem. Takie konkluzje nie są zwykłą obserwacją rzeczywistości – to narzędzia, które mają wytworzyć w Tobie wyuczoną bezradność. Psychologowie wiedzą, że jeśli człowiek wielokrotnie doświadcza sytuacji, w której jego działania nie przynoszą efektu, w końcu przestaje próbować.

Z czasem możesz poczuć, że Twoje uczucia czy zaangażowanie to przeszkoda. Empatia jest pułapką – pewnego dnia orientujesz się, że tylko śledzisz newsy, a czujesz się fatalnie i zawalasz rzeczy w „prawdziwym życiu”. Masz czuć się winny, gdy odpoczywasz i nie zajmujesz się „Sprawą”, ale też – bezsilny, kiedy konsumujesz kolejne treści. Masz oglądać kolejne drastyczne nagrania, nawet jeśli nie prowadzi to do żadnego konkretnego działania. Twoja empatia to słabość – szepcze system, przerabiając Twoją wrażliwość na narzędzie Twojej własnej klęski. Odpuszczenie wydaje się wtedy jedyną rozsądną reakcją, prawda? Formą self-care, zadbania o siebie i innych (bo przecież będąc rodzicami, partnerami czy opiekunami, często jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za samych siebie) – rozsądną i dorosłą decyzją.

Normalizacja horroru

Najbardziej niebezpieczna jest chyba jeszcze inna narracja: ta, która normalizuje masakry. „Oni tam się zawsze zabijają”, „Wojna na Bliskim Wschodzie? To nic nowego”. Jeśli od lat słyszysz informacje o kolejnych masakrach w Palestynie, to zaczynasz traktować je jak prognozę pogody. Czasami pada mocniej, czasami słabiej, czasami mamy burze. Wojny i masakry na Bliskim Wschodzie były, są i będą, a wyobrażanie sobie, że to się skończy albo wręcz, domaganie się interwencji swojego rządu w tej sprawie, staje się powoli absurdalne. To tak jakby oczekiwać, że kiedyś przestanie padać. Iran czy Irak, wojna czy masakra – wszystko wydaje zlewać w jeden wielki bliskowschodni kocioł, o którym kolejny rozsądny ekspert w garniturze powie, że to naturalny stan rzeczy.

„Przywykniesz” – powtarzany horror ma Cię znieczulić. „To normalne. Przewiń dalej”. Ale Twoja obojętność to nie brak troski – to habituacja, przywyknięcie do powtarzanego bodźca, naturalna reakcja. Uświadomienie sobie tego to pierwszy akt oporu. Bo gdy rozpoznajesz mechanizm, możesz go odrzucić lub działać wbrew niemu.

Ta strategia liczy, że Twoja uwaga ostatecznie się skończy. Że się wypalisz. Że zapomnisz. Na początku do działania napędza nas współczucie albo słuszny gniew – taki, który czujesz, kiedy widzisz niesprawiedliwość. Ale Twój gniew właśnie się wypala, może już się wypalił, a wszystko nadal trwa. „To nigdy się nie skończy. Oni nigdy nie przestaną” mówi cichy głos w Twojej głowie i setka kolejnych nagrań w telefonie. Ale Ty możesz odpowiedzieć: „Ja też nie przestanę”. Bo to, co oglądasz, to nie „treść”. To ludzie. I ich historia nie kończy się wraz z Twoim zmęczeniem i „asertywną” decyzją o wycofaniu się i „zadbaniu o siebie”.

Zradykalizuj się, zamiast oddać rozpaczy

Jeśli oczekujesz tutaj jakieś podnoszącej na duchu wiadomości, muszę Cię rozczarować. Próbowałem napisać to zakończenie kilka razy, prosiłem też o porady kilka modeli AI oraz prawdziwe osoby zaangażowane w protesty. Większość odpowiedzi brzmiała fałszywie albo była pustym, pop-psychologicznym gadaniem, które opisuję wyżej. Indywidualne działania mają żaden lub znikomy wpływ na to, czy Izrael dokona jutro kolejnej masakry czy nie. Czy zaatakuje kolejny kraj albo zabije 50, 100 czy 200 osób. W Europe – w tym także w Polsce – większość kluczowych polityków głównego nurtu popiera Izrael rozpoczynający kolejne wojny i milczy w sprawie ludobójstwa w Gazie, czy to z racji własnego interesu czy też „geopolityki”.

W takich warunkach poczucie zmęczenia jest naturalne. Ja też jestem zmęczony. Jednak musimy działać pomimo tego i fakt, że nadal czytasz ten tekst, jest świadectwem naszej wiary w siebie nawzajem. Bo choć chcą, byś patrzył i nic nie czuł, a w końcu znudzony i wypalony odwrócił wzrok – Ty patrzysz i nadal czujesz wszystko. Twoje zmęczenie, gniew, bezradność – to nie Twoje słabości. To polityczne narzędzia, które możesz wykorzystać. Nie po to, by odrzucić żałobę, ale by przekształcić ją w coś trwalszego: w działanie, w pamięć, w wizję lepszego świata.

Bo najniebezpieczniejszy jest ten, kto widzi – i nie daje się złamać. Gdy setki organizacji i tysiące aktywistów mówią jednocześnie o tym samym wydarzeniu, media i władze muszą przestać je ignorować. Nie trwa to tydzień ani miesiąc, często też nie rok ani dwa. Bo presja medialna i społeczna musi być skoncentrowana, ciągła i skierowana pod konkretne adresy: polityków, media, firmy technologiczne (platformy społecznościowe), międzynarodowe organizacje. Zauważ, jak mainstreamowe media czy celebryci zmienili swój stosunek do Gazy w pierwszej połowie 2025 roku. Mathew Miller, Piers Morgan i kilku innych dyżurnych obrońców Izraela w tym okresie przyznało, że Izrael dokonuje zbrodni wojennych. „Rzeczpospolita” czy „Gazeta Wyborcza” do pewnego stopnia zaostrzyły swój kurs wobec działań Izraela. Bojkot (jeśli dalej płacisz abonament medium, z którym się nie zgadzasz i udostępniasz z oburzeniem jego treści, nadal dajesz mu zarobić) przeplatany z krytyką i społecznym ostracyzmem zaczął przynosić efekty, zmuszając media i część osób publicznych do zmiany swoich stanowisk. Twoja uważność to paliwo dla kampanii, a dobrze zorganizowane akcje – dźwignia nacisku. Mainstreamowi twórcy zaczynają mówić o Palestynie czy nazywać po imieniu zbrodnie wojenne i ludobójstwo, chociaż wcześniej się tym nie interesowali. Media, które przez prawie dwa lata unikały jasnego stanowiska (lub wręcz wspierały oprawców) powoli czują, że nie mogą pozwolić sobie na to bez utraty twarzy i zmieniają sposób komunikacji.

Każdy dzień, w którym świadomie koncentrujesz uwagę na jednym, realnym działaniu (podpis, protest, post, spotkanie) lub wyrażasz publicznie swoje stanowisko, zwiększa szansę na to, że decydenci poczują granice swojej bezkarności, media zaczną liczyć straty i zyski, a kolejni twórcy poczują, że muszą odnieść się do tego tematu. Tak rodzi się realna zmiana.

Udostępnij:
Paweł Jędral
Paweł Jędral

Analityk, reportażysta, absolwent MISH, realizował projekty badawcze m.in. związane z polityką międzynarodową czy bioróżnorodnością.

Artykuły: 22
Przejdź do treści