Dlaczego antysemici kochają Izrael?

Antysemitów i Izrael połączył uścisk, który jest ideologiczny, strategiczny i religijny.
Tekst ukazał się pierwotnie 3 stycznia 2025 r. na łamach Palestine Nexus, pt. Why Antisemites Love Israel, a Brief History. Dziękujemy Autorowi za zgodę na publikację przekładu.
W maju 2019 r., kiedy wyborcy skrajnie prawicowych niemieckich partii zebrali się w Dreźnie, wykrzykując slogany o niemieckich cnotach, jeden z przywódców wiecu miał na sobie błękitny kwiat kukurydzy, kiedyś noszony przez sympatyków partii nazistowskiej, podczas gdy inni powiewali sporymi flagami Izraela. Był to znak czasów: odrodzenia antysemickiego syjonizmu.
W XXI w. sojusz pomiędzy Państwem Żydowskim a „żydożercami” wkroczył w swój nowy złoty wiek. Dziś na całym świecie spośród ruchów i partii politycznych, te najbardziej antysemickie czy sympatyzujące z nazistami rozkochują się w Izraelu.
Uścisk, który ich połączył, jest ideologiczny, strategiczny i religijny. Jest ideologiczny, bo syjonizm sygnalizuje koncepcje etnicznej czystości i wrogości wobec muzułmanów. Jest strategiczny, bo syjonizm oferuje (złudny) pozór oddalenia od nazizmu, co partiom skrajnie prawicowym pomaga lepiej się prezentować. Jest i religijny, bo syjonizm wpisuje się w biblijny zapał i eschatologiczne fantazje tak wielu chrześcijan. Oto krótka historia nienawiści do Żydów wśród miłośników Izraela.
Ten sojusz ma długie dzieje. W wieku XIX i na początku XX wielu słynnych antysemitów miało drugie, syjonistyczne oblicze. Wśród nich był rzecznik węgierskiego ruchu antysemickiego Győző Istóczy, premier Wielkiej Brytanii Arthur Balfour i niemiecki dziennikarz Wilhelm Marr, zwany „patriarchą antysemityzmu”.
Wierzyli oni, że Żydzi dysponują nadmierną władzą i mają pasożytniczy wpływ na społeczeństwo; że są fizycznie niesprawni, chorzy i słabi; że są fałszywi i niegodni zaufania w interesach; że mają związki z zagrożeniem bolszewickim i komunistycznym; i że są nielojalnymi obywatelami swoich krajów. Syjonizm wszystkie te kłopoty rozwiązywał, usuwając z Europy jej „żydowski problem”, jak się wówczas o tym mówiło, tzn. problem polegający na tym, że Żydzi są w Europie.
Uścisk trzymał się mocno, daleko w drugą dekadę XX w., w lata 20., w lata 30. W 1919 r. nazistowski polityk Alfred Rosenberg powiedział: „syjonizm musi być żywo wspierany, żeby zachęcać niemieckich Żydów do wyjazdu do Palestyny i innych miejsc docelowych”. To dlatego nazistowska SS i bawarska policja faworyzowały żydowskie organizacje syjonistyczne w dokładnie tym samym czasie, kiedy nakładały restrykcje na te niesyjonistyczne. W latach 20. i 30. XX w. faszystowski rząd Włoch również wspierał Włoską Federację Syjonistyczną, a w latach 30. także rząd Polski popierał ruch syjonistyczny, gdyż oferował on akceptowalne uzasadnienie dla wysiedlania polskich Żydów z Polski. Antysemityzm i syjonizm doskonale do siebie pasowały.
Wsparcie było na serio, nie tylko dyskursywne, ale i materialne. W 1933 r., tuż po tym, jak Żydzi na całym świecie rozpoczęli spontaniczny bojkot nazistowskich Niemiec, syjonistyczna społeczność w Palestynie przystąpiła do tajnej umowy z nazistami znanej pod nazwą Porozumienie Ha’awara. Niemieccy Żydzi mogli przenosić się do Palestyny, a nawet transferować tam część swojej gotówki, o ile tylko zostanie ona wydana na niemieckie produkty. W latach 1933-1939 w rezultacie tej umowy do Palestyny eksportowano produkty nazistowskich Niemiec o wartości ok. 140 mln marek oraz jakieś 60% zagranicznych inwestycji w żydowskie społeczności w Palestynie. Program załamał się, gdy Niemcy najechały na Polskę w 1939 r.
Naziści wymordowali potem sześć milionów Żydów. Strząsnęło to ciekną powłokę akceptowalności, którą wcześniej udawało się jeszcze przykrywać antysemityzm. Sympatycy nazizmu zeszli w końcu do podziemia. W rezultacie sojusz między syjonistami i antysemitami się rozpadł.
Niektórzy z europejskich antysemitów jednak nadal popierali syjonizm, z tych samych powodów, co przed wojną – żeby „uwolnić Europę od udręki Żydostwa”, jak to w 1961 r. ujął John Bean, założyciel neonazistowskiej Brytyjskiej Partii Narodowej (British National Party, BNP).
Ale partie tego rodzaju pozostawały na obrzeżach, główkowały, jak poszerzyć swoje oddziaływanie i podpierały się syjonizmem jako aktywem strategicznym. Amerykański „biały nacjonalista” Richard Spencer, który chwalił działania neonazistów, sam siebie „białym syjonistą” nazwał już w 2017 r., mówiąc, że chciałby zapewnić bezpieczną ojczyznę „swojemu ludowi”, taką, jaką Żydzi mają w Izraelu. Ento-państwo białych miałoby być swego rodzaju „Altneulandem”, starym-nowym krajem; termin ten Spencer zapożyczył z powieści Theodora Herzla [jednego z twórców syjonizmu – przyp. red.]. Skoro Żydzi zasługują na bezpieczeństwo we własnej ojczyźnie, to dlaczego nie mogliby na to zasługiwać również biali Amerykanie?
Jak przekonuje politolożka Emma Rosenberg, ruchy białych suprematystów przeżywały w ostatnich dziesięcioleciach odrodzenie. Europejska skrajna prawica nauczyła się prezentować w kategoriach cywilizacyjnych, kulturowych i religijnych, jako broniąca narodu przed „zagrożeniami” ze strony elementów obcych oraz promująca etniczno-religijną segregację.
W Wielkiej Brytanii niemal karykaturalną ilustracją tezy Rosenberg jest polityk Tommy Robinson. Przechwalał się on udziałem w marszu, który miał miejsce w Polsce, a na którym demonstrujący domagali się kraju „wolnego od Żydów” i żądali wyrzucenia Żydów z Polski. Bronił antysemickich wygłupów Kanye Westa. Nic dziwnego, że sam siebie nazywa też syjonistą i sojusznikiem „narodu żydowskiego” w jego śmiertelnym starciu z islamem.
Sojusz sięga w niektórych krajach samych szczytów. Np. na Węgrzech, których premier Viktor Orbán jest bliskim sojusznikiem Izraela. Dla Orbána Netanjahu jest naturalnym wspólnikiem w zbrodni, tak ich do siebie zbliża nienawiść do wolnej prasy, społeczeństwa obywatelskiego i niezawisłych sądów. Obydwaj przywódcy trzymają się tego rodzaju etnicznego nacjonalizmu, który karmi się demonizacją innego.
Antysemicki dorobek Orbána jest imponujący nawet pomimo jego wysiłków, by prezentować się jako ten, który antysemityzm ostro zwalcza. Nazywał miejsca publiczne imieniem węgierskiego nazisty Miklósa Horthy’ego, który deportował 400 tys. Żydów do Auschwitz. Wychwalał Józsefa Nyírő, którego partia Strzałokrzyżowców wymordowała 10 tys. Żydów w Budapeszcie w 1944 r. W 2018 r. wygłosił mowę, która brzmiała, jakby odhaczała wszystkie punkty z Protokołów Mędrców Syjonu, jak to ujął pewien analityk. Skrzydło medialne jego partii jest notorycznie antysemickie, a jego bliscy współpracownicy Zsolt Bayer i Maria Schmidt roznoszą rewizjonizm Holokaustu.
Natomiast w Rumunii mamy kandydata na prezydenta, Calina Georgescu, który zapowiedział, że nie będzie respektował wystawionego przez Międzynarodowy Trybunał Karny nakazu aresztowania Netanjahu i obiecał przenieść ambasadę kraju do Jerozolimy. Również i jego nieprzebrane wyrazy poparcia dla Netanjahu nie wywodzą się raczej z miłości do Żydów, bo wychwalał też dawnego dyktatora Rumunii Iona Antonescu, który kolaborował z nazistowskimi Niemcami w mordowaniu setek tysięcy rumuńskich Żydów.
Jednak największym i najpotężniejszym źródłem antysemickiego syjonizmu nie jest ani biały nacjonalizm, ani islamofobia; stanowią je religijni chrześcijanie (protestanci). Ich antysemityzm, według Daniela Hummela, historyka kościołów ewangelikalnych i Żydów, wywodzi się z kojarzenia Żydów z tym, co liberalne, kosmopolityczne i międzynarodowe; z elitami, które posiadają zbyt wielką kontrolę nad wszystkim; z zagrożeniem dla chrześcijańskiej tożsamości Ameryki. „Jak dziwne by się to nie wydawało, poglądy te znajdziecie tuż obok wyrazów poparcia dla Izraela” – powiada Hummel. – „Ktoś taki wyrażałby opinie niejasno lub nawet ostro antysemickie, a jednocześnie proizraelskie”.
Ów antysemityzm jest jednak więcej niż „kulturowy” – jest teologiczny. Amerykański teleewangelista John Hagee twierdził w swojej książce Jerusalem Countdown: A Warning to the World, że Adolf Hitler był pół-Żydem zesłanym przez Boga jako „łowca”, który ma prześladować Żydów w Europie i przepędzić ich do „jedynego domu, który Bóg przewidział dla Żydów, do Izraela”. Hagee ma długi dorobek w podbijaniu antysemityzmu.
Tak się też składa, że jest założycielem największej syjonistycznej organizacji w Stanach Zjednoczonych, Christians United for Israel (Chrześcijanie Zjednoczeni dla Izraela), która utrzymuje, że ma dziesięć milionów członków. Popierają oni Izrael, bo wierzą, że Biblia naucza, iż Żydzi muszą najpierw posiadać swoje państwo w Palestynie, zanim Jezus będzie mógł powrócić na ziemię. Około jednej trzeciej amerykańskich wyznawców chrześcijaństwa ewangelikalnego (40-50 mln ludzi) twierdzi, że Izrael odegra centralną rolę w drugim nadejściu Chrystusa.
Społeczność ta jest również pod ogromnym wpływem teleewangelisty Pata Robertsona. On także, aby się utrzymać, handlował antyżydowskimi motywami. Kiedy były premier Izraela Ariel Szaron doznał udaru mózgu, Robertson sugerował, że to kara boska, za „podzielenie ziemi należącej do Boga”. Nie zaskakuje już, że jest zagorzałym skrajnie prawicowym syjonistą, który wierzy w żydowską supremację od Rzeki od Morza. W końcu Bóg umiłował Żydów i Bóg obiecał Izrael potomkom Abrahama, czyli dzisiejszym Żydom. Jest o tym w Księdze Rodzaju, rozdział 15!
Według pop-teologów takich jak Hagee i Robertson, chrześcijańska teologia ma wobec Żydów wielkie plany. Żydzi to dla nich nie indywidualne osoby, to kolektyw i jako kolektyw mają do spełnienia misję, gdy nadejdą dni ostateczne. Nic dziwnego, że tak wielu wyznawców tej gałęzi protestantyzmu jednocześnie obraca tak wieloma antysemickimi tropami, jest to poniekąd wpisane głęboko w tę teologię.
Na przestrzeni ostatnich kilku dekad ludzie żywiący nienawiść do Żydów rozkochali się w Izraelu. Związek ten oparty jest na przekonaniu o tym, że mają wspólnego wroga, muzułmanów (których pewien uczony nazwał „nowymi Żydami Europy”). Oparty jest także na wspólnej wierze w idee etnicznej czystości i segregacji. Oprócz tego służy jako strategiczna broń, która pomaga antysemitom pozyskiwać szerszą społeczną akceptację. Stoi za tym myślenie, które idzie tak: syjonizm stał się na Zachodzie zupełnie mainstreamowy i to samo należy się teraz „białemu nacjonalizmowi”. Sojusz ten jest też wreszcie ufundowany na konserwatyzmie, religijnym fanatyzmie i przywiązaniu do dosłownego rozumienia Biblii. Każdy z tych trendów umacniał się w ostatnich dekadach i zapewne będzie się umacniał w nadchodzących.
Zachary Foster
Tłumaczenie: Jarosław Pietrzak