Czy Europa nic nie może?

Co mogłaby zrobić Europa – niezależnie od Stanów Zjednoczonych – żeby zmusić Izrael do zaprzestania zbrodni w Gazie?
Artykuły publikowane w dziale OPINIE wyrażają poglądy ich autorów i nie muszą odzwierciedlać stanowiska redakcji.
Kiedy 8 sierpnia zadzwoniono do mnie z TVN BiŚ, aby porozmawiać o tym, czy Unia Europejska wciąż posiada kompetencje do wywarcia skutecznej presji na Izrael, czy może pędzi już jedynie w kierunku stania się ciekawą destynacją turystyczną ze względu na światowej klasy zabytki, przyjęłam zaproszenie z jednym celem — twardego wskazania na potencjał decyzji Brukseli.
Rozmowa potoczyła się jednak w innym kierunku. Poprzedzała mnie rozmowa z lekarzem-pediatrą polskiego pochodzenia, który w segmencie poświęconym „katastrofie humanitarnej” [sic!] opowiadał o swoich doświadczeniach z leczenia skrajnie niedożywionych dzieci. Przeznaczony mi czas wykorzystałam więc inaczej, chcąc uzupełnić historię medyka, tj. wskazać na to, jakie są źródła rzeczonego głodu i dlaczego korzystanie z tzw. wydawek jest skrajnie niebezpieczne. Bez tego uzupełnienia świadectwo lekarza wydało mi się w sposób nieodpowiedzialny niepełne.
Nie żałuję swojej decyzji, jednak pierwotny temat wciąż pozostaje tak samo ważny. Odpowiedź na pytanie, które miało być zadane, a nie zostało, brzmi: owszem, może. Unia Europejska może skutecznie wpływać na Izrael.
W 1995 roku UE podpisała z Izraelem układ stowarzyszeniowy, który określał m. in. warunki szerokiej współpracy handlowo-gospodarczej, a — finalnie — doprowadził do tego, że UE jako całość jest dla Izraela największym partnerem handlowym (nie USA, jak się często sądzi). Jest tam jednak taka klauzulka (artykuł 2 umowy), że transfer pieniędzy i wiedzy płynie dopóty, dopóki Izrael dba o prawa człowieka. Zaniechanie jest podstawą do zerwania lub zawieszenia tego układu, którego oczywiście nikt nigdy nie zawiesił, co najwyżej ktoś przypomni o istnieniu takiego zapisu.
To dzięki temu porozumieniu możliwa jest też prowadzona nieprzerwanie szeroka współpraca w zakresie badawczo-rozwojowym. To bardzo ciekawe zagadnienie, bo na przykład największy wspólny projekt pod nazwą Horizon określa kolejne warunki: owoce takiej współpracy w postaci technologii nie mogą być technologią produkowaną na cele wojskowe — mają być albo cywilne, albo tzw. dual-use, czyli cywilno-wojskowe. W ten sposób rozwija się na przykład technologie dronów, którymi potem zrzuca się Palestyńczykom bomby na domy, ale pamiętajcie o tym, że drony mogą też przecież robić super filmiki z nieba albo dostarczać pizzę. Dual-use.
Horizon nie zastrzega też tego, aby grantobiorca nie prowadził żadnej działalności z zakresu wojskowych Badań i Rozwoju (Research and Development), dlatego daje pieniądze takiemu Instytutowi Technion na, dajmy na to, opracowanie misia zawsze pachnącego truskawkami, Technion rozwija się infastrukturalnie jako instytucja i obok robi sobie bezzałogowe maszyny do burzenia budynków — wszyscy zadowoleni.
Powracając więc do pytania: możemy więc ten układ wypowiedzieć, mamy ku temu narzędzia i mamy ku temu podstawy. Ale oczywiście tego nie zrobimy, bo w UE trzeba by to zrobić jednogłośnie. A nie ma takiej siły, która kazałaby Niemcom zrezygnować z produkowania kadłubów do izraelskich F-35, a Włochom z systemów precyzyjnego celowania. To zawsze zostanie zawetowane w imię partykularnych interesów danych państw, nie z czystego umiłowania Izraela.
Więc to się nie stanie.
Kiedy kolejni unijni politycy mówią, że wzywają do zawieszenia broni, co jest komunikatem subtelnym jak dźwięk skrzydeł motyla lądującego dwie ulice obok, to wiedzą, że mogliby więcej, ale zawieszenie broni jest komunikatem szytym na miarę — ani szczególnie radykalnym, ani wywiązać się z niego nigdy nie będzie trzeba.
Wciąż możemy jednak zrobić wiele jako państwa członkowskie, każde z osobna, i do tego Unii nie potrzebujemy. Możemy zrywać umowy handlowe, zakazywać wjazdu, zamrażać konta. Podsumowując, nie pokładam wiele nadziei w samej Unii. Wciąż możemy coś jednak zrobić w Europie – niezależnie od Unii.