Druga Gaza
Trwające od niedawna ciężkie bombardowania Libanu pokazują, że zagłada Gazy to dla Izraela wciąż za mało i nie zamierza się zatrzymać.
Artykuły publikowane w dziale OPINIE wyrażają poglądy ich autorów i nie muszą odzwierciedlać stanowiska redakcji.
Premier Izraela Binjamin Netanjahu już w grudniu otwarcie groził Libańczykom, że obróci Bejrut, stolicę ich kraju, w drugą Gazę. Podobne deklaracje wygłaszali później także inni izraelscy politycy. Dobrze zorientowany w problematyce regionu Adam Shatz, pisze na łamach bloga „London Review of Books” , że zielonego światła dla regularnej inwazji na Liban Netanjahu domagał się od administracji Joe Bidena już od wczesnych dni października, zaraz po wybuchu palestyńskiego powstania w Gazie.
Czy je w końcu uzyskał od Białego Domu? Czy raczej zagrał va banque, licząc, że to pomoże zwyciężyć Donaldowi Trumpowi w nadchodzących amerykańskich wyborach (tak jakby Trump mógł go wspierać jeszcze bardziej niż administracja Biden-Harris)? Kto wie…
Dziwna wojna
Mówię o „regularnej inwazji na Liban”, bo ataki „nieregularne” i „umiarkowane”, swego rodzaju „dziwna wojna”, toczą się niemal od początku przeprowadzanej od roku zagłady Gazy.
Izrael utrzymuje, że odpowiada na ataki Hezbollahu, szyickiej partii i organizacji zbrojnej powstałej jako ruch oporu wobec pierwszej izraelskiej inwazji i okupacji części Libanu w latach 80. XX w. Można by się na to nabierać o tyle, że w tym cyklu wymian ognia to faktycznie Hezbollah wystrzelił pierwsze pociski (już 8 października ub.r.). Jednak Hezbollah od początku podkreślał, że jego uderzenia ustałyby natychmiast, gdyby Izrael zakończył bombardowania Gazy i przyjął zawieszenie broni. Są też liczby. Z całej wymiany ognia, która miała miejsce między Izraelem a Hezbollahem od 7 października 2023 r. do 20 września 2024, 80% uderzeń pochodziło z Izraela w stronę Libanu. Uderzenia Hezbollahu starannie też omijały cywilów.
Żeby zachować intelektualną uczciwość, należałoby więc raczej pytać: dlaczego Hezbollah był przez cały ten mijający rok aż taki powściągliwy?
Nie dlatego, że jest słaby. Jest to jedyna siła świata arabskiego, która niemal w pojedynkę pokonała Izrael w boju (w 2006 r.). Wszyscy poważni obserwatorzy zgadzają się co do tego, że dzisiaj może być tylko silniejszy niż wówczas, i na pewno jest znacznie silniejszy i lepiej uzbrojony od Hamasu w Gazie. Nic nie wskazuje też, żeby wyrazy solidarności z eksterminowanymi w Gazie Palestyńczykami były hipokryzją. Hezbollah narodził się i uformował w walce z tym samym sadystycznym wrogiem, a niewiele rzeczy łączy równie mocno, zwłaszcza jak jesteś ruchem oporu.
Powściągliwość Hezbollahu
Hezbollah utrzymywał przez cały rok niezwykle rygorystyczny umiar, uderzał zawsze słabiej, ostrożniej i mniej, bo szybko zdał sobie sprawę z natury kursu, który w październiku minionego roku obrał rząd Izraela: kursu ludobójczego i rezygnującego z jakichkolwiek zahamowań względem prawa międzynarodowego czy czegokolwiek i kogokolwiek innego.
Przywództwo Hezbollahu wcześnie musiało zrozumieć, że tym razem Izrael spuści już wszystkie psy wojny. Że tym razem ludobójcza przemoc zrzucana już na Gazę w każdej chwili może uderzyć w Liban i Libańczyków. Osobiście stawiam, że w Hezbollahu od wczesnych miesięcy zagłady Gazy zdają już sobie sprawę, że Liban prędzej czy później znalazłby się na celowniku i czeka go ze strony Izraela podobna przemoc.
Przed 7 października z całą pewnością mieli w Hezbollahu jak najgorsze zdanie o Izraelu. Zakładam jednak, że do 7 października wyobrażali sobie raczej, przynajmniej w najbliższej perspektywie, kontynuację dotychczasowego status quo, czyli stopniowe pogłębianie apartheidu między Jordanem a Morzem Śródziemnym, a działania mordercze, owszem, ale w dotychczasowym stylu, „na raty”. Kurs na przemysłowe ludobójstwo w nazistowskim stylu, na które na dodatek świat w żaden realnie odczuwalny sposób nie zareaguje tak długo, stanowił – moim zdaniem – dla Hezbollahu szok. Wymusił na jego przywództwie znalezienie czasu na przemyślenie strategii na nowe warunki, wykonanie przegrupowań, zgromadzenie nowych informacji wywiadowczych. Być może też – renegocjowanie dalszych działań z własnymi i innymi siłami w Syrii, z szyitami w Iraku, a także na pozyskanie większej liczby uzbrojenia z Iranu.
Powściągliwość Teheranu
Być może prośby o powściągliwość płynęły też z Teheranu. Jest taki izraelski znawca polityki Iranu Ori Goldberg, od października marginalizowany przez prawie wszystkie izraelskie media za nazywanie operacji w Gazie ludobójstwem. Przekonuje on w rozmowie z serwisem +972 Magazine, że Iran wciąż powstrzymuje się przed obiecywanym od dawna odwetem, bo prowadzi grę dyplomatyczno-wizerunkową. Utrzymuje Izrael w ciągłym niepokoju, co to będzie za odwet, ale też zyskuje, gdy Izrael wizerunkowo traci swoim zachowaniem w oczach świata – Iran wyrasta na „jedynego dorosłego w pokoju”.
Niewykluczone jednak, że trafna jest jedna z teorii przedstawionych w rozmowie z Al Dżazirą przez Samiego Al-Ariana z Uniwersytetu im. Zaima w Stambule. Jako że tym razem Izrael jest wyraźnie zdeterminowany, by podpalić cały Bliski Wschód, swoją powściągliwością Teheran kupuje czas na uzyskanie w końcu broni atomowej. Iran mógłby albo przyciskać pedał własnego programu nuklearnego, albo negocjować transfer takiej broni od któregoś z istniejących już nie-zachodnich mocarstw atomowych (z Pakistanu, Rosji, Chin?).
Mohammad Marandi z Uniwersytetu Teherańskiego przekonuje w wywiadach dla różnych telewizji, że Iran nie pozwoli, by Hezbollah przegrał tę konfrontację, nie może na to pozwolić. Historyk Norman Finkelstein tłumaczy w rozmowie z dziennikarzem Glennem Greenwaldem, dlaczego. Jeżeli Liban padnie, to Iran jest po prostu następny w kolejce. W tym sensie Liban jest już po prostu – dla Teheranu – pierwszą linią obrony samego Iranu.
Słowa na H
Swoją rolę musiała też odgrywać konieczność zachowywania się tak, żeby nie dać Izraelowi wymówki, że eskalacja jest winą Hezbollahu, że Izrael tylko się broni. Bo zagłada Gazy pokazała już, że Izrael taką narrację bez żadnego wyzwania sprzeda – jeżeli nie „światu”, to na pewno rządom Zachodu, które pomogą nie Libanowi, a Izraelowi.
W tej sprawie mieli, oczywiście, w Hezbollahu rację, co możemy od kilku dni obserwować. Według szacunków, w bardzo krótkim czasie, wieczorem 27 września na dwumilionowy Bejrut izraelska armia zrzuciła 85 ton bomb. 28 września władze Hezbollahu zmuszone były potwierdzić triumfalne doniesienia rządu Izraela, że w atakach zginął wieloletni przywódca organizacji, Hasan Nasrallah. Izraela wciąż nie spotkały żadne nieprzyjemności ze strony wspierających go mocarstw euroatlantyckich. W czasie przemówienia Netanjahu przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ salę plenarną opuścili chyba wyłącznie przedstawiciele państw tzw. globalnego Południa.
Trwające od kilku dni ciężkie bombardowania Libanu, które Izrael rozpoczął wkrótce po wstrząsającej serii symultanicznych ataków terrorystycznych dokonanych poprzez eksplozje tysięcy urządzeń elektronicznych 17 i 18 września, pokazują, że zagłada Gazy to dla Izraela wciąż za mało krwi i nie zamierza na tym poprzestać.
Napaść na Liban to kolejne wydarzenie pokazujące, do jakiego stopnia kłamliwe były izraelskie usprawiedliwienia tego, co robi w Gazie i jak niepoważne były wszystkie głosy – w mediach i międzynarodowej polityce – które cytowały te ściemy bezkrytycznie. Pokonanie Hamasu? Nie ma Hamasu w Libanie. Więcej nawet. Otwieranie regularnego frontu na Północy, przeciwko silniejszemu od Hamasu Hezbollahowi, odciągnie przecież część sił „walczących z Hamasem” na Południu, redukując szanse powodzenia w realizacji tamtego pierwotnego celu. Uwolnienie zakładników? Nie ma żadnych zakładników w Libanie.
To kolejne wydarzenia pokazujące, jak bardzo tamte opowieści były odklejone od rzeczywistości, a jednak do propagandowej obsługi obecnej napaści na Liban Izrael przykleja całą listę haseł używanych wcześniej w odniesieniu do Gazy, zastępując jedynie jedną nazwę na H inną nazwą na H.
Nie ma zakładników, to zastępują ich mieszkańcy miejscowości na Północy Izraela, którzy „wyczekują możliwości bezpiecznego powrotu do domów”, dla których to wszystko. Poza tym – kopiuj-wklej.
Hezbollah jest jedną z głównych sił politycznych w Libanie, nic więc dziwnego, że jego przywództwo przebywa między innymi w stolicy kraju, od tego są stolice. Wchodzi Izrael: „Hezbollah używa cywilów jako żywych tarcz”, „Cele są precyzyjnie namierzane i tylko w terrorystów”. Dlatego 85 bomb, o masie tony każda, spadło na kwartał jednego z największych miast Lewantu. Jak kiedyś zamordowany w Teheranie Ismail Hanija, tak teraz Nasrallah był „przywódcą organizacji terrorystycznej”. Cóż więc złego w zabiciu razem z tym drugim setek przypadkowych osób i ranieniu tysięcy? W Gazie jest „Ministerstwo Zdrowia Hamasu”, to w Libanie jest teraz – frazę powoli lansuje już anglojęzyczny izraelski „The Jerusalem Post” – „Ministerstwo Zdrowia Hezbollahu”. Chociaż ministerstwem tym wcale nie kieruje nikt z Hezbollahu, a nawet gdyby kierował, to przecież ministerstwa w Libanie, jak wszędzie indziej, są oczywiście na poziomie całego państwa, a nie poszczególnych organizacji politycznych.
„Ministerstwo Zdrowia Hezbollahu”
Ten ostatni motyw propagandowy – „Ministerstwo Zdrowia Hezbollahu” – szczególnie mrozi krew w żyłach. Jeżeli powtarza się retoryka propagandowa, to prawdopodobnie wkrótce powtórzy się i militarna praktyka, której on służy. Bombardowanie na masową skalę szkół, przedszkoli, szpitali i innych całkowicie cywilnych celów, z setkami ofiar dziennie. Izrael do dzisiaj – piszę te słowa 29 września – wymordował już znacznie więcej ludzi, niż w trakcie całej wojny izraelsko-libańskiej w 2006 r.
Mało kto w Europie wie, że Hezbollah to nie tylko organizacja zbrojna („terrorystyczna”, jak przekonuje amerykańska propaganda), ale też legalna partia polityczna stanowiąca integralną część libańskiego systemu politycznego. Ale jeszcze mniej wie, że oprócz politycznego i zbrojnego, ma też trzecie skrzydło: dobroczynne. Prowadzi ono, m. in. przychodnie, szpitale i szkoły. Co może wróżyć, że wkrótce również w Libanie szkoły i szpitale będą z rozmysłem bombardowane i będziemy za każdym razem słyszeć, że „krył się tam” ktoś z Hebollahu.
To, co od połowy września dzieje się w Libanie, dowodzi już ponad wszelką wątpliwość (jakby komuś mało było jeszcze dowodów), że wszystko, co Izrael mówił, by usprawiedliwiać zagładę Gazy, było kłamstwem. To, co mówi o powodach obecnej napaści na Liban też jest kłamstwem. Operacja z eksplodującymi pagerami i innymi urządzeniami, od której zaczęła się ta faza wojny, musiała być przygotowywana co najmniej od 2022 r. (wtedy zarejestrowano węgierską firmę, która sprzedała Hezbollahowi pagery z ładunkami wybuchowymi), a więc ponad rok przed pierwszą rakietą wystrzeloną przez Hezbollah w akcie solidarności z Palestyńczykami w Gazie. A pomimo to nie dość izraelska propaganda używa tych samych chwytów, to media w Europie nadal powtarzają je, jakby nie uległy one właśnie całkowitej kompromitacji.