Organizacja terrorystyczna

Izrael przeprowadził na terytorium całego Libanu bezprecedensowe operacje terrorystyczne: pagery, telefony i inne urządzenia elektroniczne raniły tysiące ludzi. Polscy dziennikarze terrorystami nazwali jednak ofiary tych operacji.


Artykuły publikowane w dziale OPINIE wyrażają poglądy ich autorów i nie muszą odzwierciedlać stanowiska redakcji.


Arabofobia i islamofobia mają nurty wulgarne i takie, które dla pozoru „niuansują”. Nie mówią, że Arabowie/muzułmanie (w zależności od ideologicznych potrzeb wypowiedzi) są kulturowo niezdolni do demokracji. Raczej ubolewają, że z wyjątkiem takiego malutkiego Libanu, nigdzie na tzw. Bliskim Wschodzie nie ma funkcjonującej demokracji. Albo same jakieś neośredniowieczne monarchie absolutne jak ta Saudów, albo zamordystyczne militarne dyktatury jak ta w Egipcie. Iran, mimo wszystko republika o jasno określonych ramach konstytucyjnych, zwykle jest w takich rozważaniach traktowany, jakby był w tej samej kategorii, co Egipt.

18 września, nawet w Polsce, gdzie media z zasady niemal nie piszą ani nie mówią o świecie zewnętrznym, rozpisano się i rozgadano o Hezbollahu i Libanie. Nie tylko podążające za amerykańskimi wytycznymi największe media głównego nurtu, ale nawet „alternatywne”, „obywatelskie” serwisy, jak OKO.press, zapomniały nawet o niuansowaniu i bezceremonialnie szafowały frazą „terrorystyczna organizacja Hezbollah”.

Hezbollah, Partia Boga

Mówimy tymczasem o legalnej partii politycznej w „wyjątkowo demokratycznym, jak na arabskie standardy” kraju. Hezbollah to nie mafia. To regularna partia polityczna, która wielokrotnie stanowiła część rządów Libanu.

Hezbollah („Partia Boga”) ma swoje cechy wyjątkowe w porównaniu z innymi partiami politycznymi, ale sam szyicki charakter organizacji czy to, że wspiera ją Iran (nawet nazwa organizacji była pomysłem Chomeiniego), nie może wystarczyć, żeby ją nazywać „organizacją terrorystyczną”. Religijni ludzie też mają prawo organizować się w partie polityczne.

Hezbollah jest oczywiście partią raczej nietypową, gdyż ma swoje równoległe „siły zbrojne”. Ich liczebność pozostaje zagadką, ponieważ członkostwo w niej wielu utrzymuje w tajemnicy, aż do momentu, kiedy zostaną wezwani do walki. Nie jest jednak tak, że to organizacja tajna – o tych, którzy aktywnie walczą lub walczyli, wiadomo, że w niej są lub byli.

Źródłem dwoistego charakteru Hezbollahu jest specyfika jego narodzin: powstał on jako zbrojny ruch oporu przeciwko izraelskiej okupacji południowego Libanu w latach 80. XX w. Zbrojna część Hezbollahu miała na koncie operacje, które można klasyfikować przymiotnikiem terrorystyczne, kiedy przeprowadzała zamachy na konkretne osoby w miejscach niebędących celami militarnymi, np. w urzędach publicznych, czy podkładając bomby w ich pojazdach. Głównie jednak działała w regularnych akcjach zbrojnych, np. pod postacią miejskiej partyzantki. Dwuskrzydłowy (polityczny i bojowy) charakter Hezbollahu utrzymał się tak długo, bo nigdy nie wygasła potrzeba stawiania oporu powracającym, zbrojnym agresjom Izraela na terytorium Libanu.

Jeżeli samo to, że nieliczne z jej operacji mieściłyby się w standardowych definicjach aktu terrorystycznego, czyniłoby z Hezbollahu organizację terrorystyczną tout court, to Polska Partia Socjalistyczna też była organizacją terrorystyczną (por. tekst Natalii Pitali na naszych łamach).

Wyjątkowość Hezbollahu jest oczywiście względna, i nie tylko dlatego, że z podobnych dwóch skrzydeł składa się Hamas. Nawet w Europie mieliśmy czasem do czynienia z czymś w tym rodzaju, choć mniej spektakularnym (bo Hezbollah jest znacznie większą siłą zbrojną, która prowadziła zwycięskie walki w regularnych bitwach nie tylko z Izraelem, ale i z Państwem Islamskim i innymi siłami salafickimi w Syrii). W Irlandii, aż do Porozumień Wielkopiątkowych, podobna trochę relacja istniała pomiędzy partią Sinn Féin a Provisional IRA. 

Terroryzm

Hezbollah jest uważany za organizację terrorystyczną, oczywiście, przez Państwo Izrael, a wraz z nim bezkrytyczne wobec Izraela, Stany Zjednoczone. Ale nawet Unia Europejska, która w sprawach geopolitycznych rzadko nie wykonuje poleceń Waszyngtonu, opiera się przed kategorycznym zajęciem takiego stanowiska, naciskając na niuansowanie. Liderką tego oporu jest Francja, jako mająca w Europie najmocniejsze, choć co prawda kolonialnej proweniencji, więzi z Libanem.

Terroryzm to wyjątkowo śliska kategoria. Nie ma precyzyjnej definicji naukowej, co do której zgadzałaby się większość politologów i historyków. Nelson Mandela był uważany za terrorystę przez wzorowe demokracje liberalne, Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię, bo popierały reżim, z którym walczył – dopóki tego reżimu nie obalił. „Terroryści” to raczej polityczna pałka, którą wali się po głowie zbuntowanych, niepaństwowych aktorów politycznych, tak długo, jak długo przegrywają. Jak już wygrają, zostają np. bohaterami czyjejś walki o wolność albo współtwórcami czyjejś niepodległości.

Fun fact: mówiąc słowami niezapomnianego sojusznika sprawy palestyńskiej, posła brytyjskiej Partii Pracy Geralda Kaufmana, „Izrael narodził się z żydowskiego terroryzmu”. Denuncjujące wszystkie formy oporu przeciwko własnej kolonialnej przemocy jako „terroryzm”, Państwo Izrael narodziło się z przemocy stricte terrorystycznych bojówek, jakie szalały po mandatowej Palestynie od lat 30. XX w. Irgun, Hagana, Gang Sterna, zamach na King David Hotel w Jerozolimie, itd.

Timing

Problem tkwi nie tylko w tym, że polskie media tak ochoczo nazywają legalną partię stanowiącą integralną część systemu politycznego względnie demokratycznego państwa „organizacją terrorystyczną”, bo takie wytyczne płyną od Amerykanów. Najbardziej bulwersujące jest to, w jakim momencie to robią. 17 września eksplodowały tysiące pagerów, w których Izrael zdołał wiele miesięcy temu umieścić kilkugramowe ładunki wybuchowe, zdetonowane następnie symultanicznie wysłanym do nich impulsem elektronicznym. Urządzenia wybuchały ludziom w dłoniach i kieszeniach, gdziekolwiek się znajdowali, a więc nierzadko w otoczeniu innych osób, tak bliskich jak i przypadkowych. Następnego dnia to samo wydarzyło się, znów na terenie całego Libanu, również w bardzo krótkim czasie, z tysiącami innych urządzeń: telefonów komórkowych, tabletów, domowych systemów energii słonecznej, walkie-talkies, podobno gdzieniegdzie nawet kuchenek mikrofalowych.

Wiadomo, że była to operacja izraelska, bo Izrael „nie potwierdził, ani nie zaprzeczył”, a jednocześnie minister obrony Joaw Galant ogłosił „początek nowej fazy działań wojennych”. Trudno o wydarzenie spełniające lepiej warunki szeroko stosowanych definicji operacji terrorystycznej. Trudno, a jednak polskie media popisały się swoim zwyczajowym poziomem i „organizacją terrorystyczną” nazwały nie sprawców tej przerażającej operacji, a jej ofiary. Przerażającej, bo pokazującej dobitnie, że każde urządzenie, które mamy w domu czy w dłoniach, jeżeli tylko ma baterię i zdolne jest otrzymywać sygnały elektroniczne lub radiowe, może stać się bronią jakiegoś odległego aktora politycznego. Izrael pokazuje, że będzie nim raczej jakieś oszalałe w poczuciu bezkarności państwo, niż ci, których nam się przedstawia jako „organizacje terrorystyczne”.

Pisaliśmy już na tych łamach o kolosalnym rozczarowaniu, jakim – obok mediów – jest postawa niemal całego polskiego środowiska twórców kultury. Ale kiedy sądzimy, że dno zostało już osiągnięte i gorzej nie będzie, przychodzi ktoś jeszcze i stuka od dołu. Gigantyczna operacja terrorystyczna – która okaleczyła tysiące osób (wiele z nich na zawsze, bo np. urywając im palce czy pozostawiając rany na twarzach), a kilkadziesiąt zabiła – rozbawiła lewicowego ponoć pisarza związanego z „Gazetą Wyborczą”, który podzielił się na Facebooku żartem z podobieństwa do groteski braci Coen a „kto nie skacze ten z hezbołły hop hop hop” (pisownia oryginalna, podobnie jak interpunkcja, tudzież jej brak). Trudno o bardziej ekstremalny przykład zaczadzenia polskich elit kulturalnych przez propagandę syjonistyczną.

Media i tego rodzaju „intelektualiści” przechodzą do porządku dziennego nad tą monstrualną operacją, bo przyjmują za dobrą monetę, że operacja była precyzyjnie wymierzona w Hezbollah, a do potępiania którego jesteśmy wdrażani przez dehumanizującą izraelską i amerykańską propagandę.

Czyje pagery

Tymczasem, po pierwsze, wydarzenie było szokującą zbrodnią, nawet gdyby Hezbollah był, ot tak, po prostu, prawomocnym celem takiego ataku. Urządzenia wybuchały w miejscach publicznych, na pogrzebie, w szpitalach, na targach i ulicach. Obrażenia odnosili przypadkowi ludzie, którzy mieli nieszczęście znaleźć się w pobliżu. A przecież Liban nie jest synonimiczny z Hezbollahem, Hezbollah to jedna z sił politycznych małego, ale wielowyznaniowego państwa. Nie wszyscy Libańczycy popierają Hezbollah. Reprezentuje on tylko libańskich szyitów – i nawet nie wszyscy szyici popierają czy mają cokolwiek aktywnie wspólnego z Hezbollahem.

Po drugie, nawet gdyby jakimś cudem wybuchy uderzyły tylko w posiadaczy precyzyjnie wybranych urządzeń, to nieprawda, żeby wszystkie były w rękach Hezbollahu. Pagery to nie jest coś, czego używa jedynie Hezbollah. Są popularne w niejednym kraju słabiej rozwiniętym i szeroko stosowane przez personel szpitali, nawet w Wielkiej Brytanii. Ładunki wybuchowe umieszczone w pagerach znalazły się w nich wiele miesięcy temu, po tym, jak zbombardowanie przez Izrael fabryk baterii w Libanie na początku roku zmusiło nie tylko Hezbollah, ale i inne podmioty w tym kraju do poszukiwania na gwałt alternatywnych źródeł dostaw, być może też, z desperacji, na czarnym rynku. Tutaj na scenę wkroczyła szemrana węgierska firma, która wykupiła licencję na produkcję pagerów od firmy z Tajwanu. Pod oficjalnym węgierskim adresem podobno nikt się nigdy nie pojawia, oprócz recepcjonisty odbierającego listy, jak ustalił reporter Al Dżaziry.

Nikt nie może twierdzić, że ma kontrolę nad tym, w czyje ręce trafią tak „detaliczne” urządzenia elektroniczne, wypuszczone w świat w podobnej liczbie na wiele miesięcy pomiędzy umieszczeniem w nich ładunku a jego detonacją. I Izrael doskonale wiedział, że nie ma takiej kontroli, dlatego – jak podają relacje Libańczyków w mediach społecznościowych – na dziesięć dni przed detonacją, pracowników szpitala stanowiącego jedną z jednostek Uniwersytetu Amerykańskiego w Bejrucie poproszono o zwrot pagerów do wymiany. W związku z jakąś ich „wadą techniczną”. Amerykanie pragnęli się upewnić, że personel ich własnej instytucji nie jest w posiadaniu urządzeń, które mogłyby eksplodować. Wiedziano więc o znaczeniu tych urządzeń w pracy szpitali. Epizod ten podważa jednocześnie oficjalną wersję przedstawianą przez sekretarza stanu USA Antony’ego Blinkena, że Waszyngton nic o przygotowywanej operacji nie wiedział.

Powiedzieć, że Izrael przeprowadził tę operację pomimo świadomości, że ofiarami padną też przypadkowe osoby, w tym personel szpitali, jest najpewniej nadmiarem przychylności. Osobiście, jak Belén Fernández, stawiam, że przeprowadził go po to właśnie, żeby wyrządził tyle zupełnie przypadkowych szkód. Po to, żeby w całym Libanie zapanowało przerażenie, innymi słowy: terror. Był to, ni mniej, ni więcej, spektakularny i przerażający, akt terroryzmu państwowego, bez porównania z czymkolwiek, co kiedykolwiek przeprowadziło zbrojne ramię Hezbollahu.

Ideolodzy i propagandyści pracują na pełnych obrotach, żeby wytwarzać społeczne przekonanie, że Hezbollah i Hamas – od dawna dwie największe organizacje zdolne rzucać Izraelowi odczuwalne i bolesne militarne wyzwanie – to „organizacje terrorystyczne”, a nie ruchy zbrojnego oporu przeciwko ekspansywnej polityce rasistowskiego państwa kolonialnego. Częścią tej ich pracy jest ciągłe stawianie znaku równości, rozmywanie różnic czy stosowanie jakby były doskonale wymienne w zestawieniach z Państwem Islamskim i al-Kaidą i jej odłamami. Hamas i Hezbollah to ma być w naszej percepcji z grubsza to samo, co Państwo Islamskie i al-Kaida.

Komu po drodze z Państwem Islamskim

Prawda jest taka, że nie tylko nie mają one z sobą nic wspólnego, ale są wrogami. Tzn. Hamas i Hezbollah są sojusznikami, i to pomimo iż pierwszy jest organizacją sunnicką, a drugi szyicką (bo walczą o cele polityczne, antykolonialne, a religijne punkty odniesienia mają dla nich znaczenie tylko symboliczne). Hamas i Hezbollah są za to wrogami Państwa Islamskiego i al-Kaidy oraz jej kolejnych odsłon. Hamas był oficjalnie „wydziedziczony” przez ruchy „dżihadystyczne”, bo określa swoje cele w kategoriach narodowego samostanowienia Palestyńczyków, lekceważąc sobie ustanowienie jakiegoś neo-Kalifatu. A Hezbollah aktywnie (i skutecznie) walczył z Państwem Islamskim i al-Kaidą w Syrii.

W tzw. międzyczasie Państwo Izrael zapewniało bojownikom Państwa Islamskiego leczenie w swoich szpitalach, by mogli zdrowi wracać na front w Syrii. Jak wiemy dzięki WikiLeaks, Hillary Clinton, jako sekretarz stanu w administracji Baracka Obamy, chwaliła się, że wywołała wojnę w Syrii, żeby zrobić przysługę premierowi (również wtedy) Binjaminowi Netanjahu. Izrael jest jednym z niewielu państw, w których Państwo Islamskie nie przeprowadza zamachów. Niemal, bo raz to faktycznie zrobiło, po czym wydało oficjalne przeprosiny, że była to pomyłka. Izrael sprawiał potem wrażenie, jakby te przeprosiny przyjął.

Prawda jest więc taka, że to nie Hezbollah i Hamas, urzędowe „organizacje terrorystyczne” w przekazie naszych mediów, są podobne do czy powiązane z Państwem Islamskim i al-Kaidą. Podobne i powiązane jest Państwo Izrael. To nie Hezbollah i Hamas są organizacjami terrorystycznymi jak Państwo Islamskie. Jak pokazuje dobitnie operacja z pagerami i innymi urządzaniami elektronicznymi w Libanie we wrześniu 2024 r., taką – tylko że potężniejszą – organizacją jest państwo syjonistyczne.

Kropla drąży skałę! Twoje zaangażowanie ma znaczenie. Pomóż w promocji tego portalu. Udostępnij proszę:
Jarosław Pietrzak
Jarosław Pietrzak
Artykuły: 13
Skip to content