„Nigdy więcej” jest względne. Upadek humanizmu

Przez wiele lat wierzyłem w polskie elity. Nie w te polityczne, które zmieniają się jak dekoracje w tanim teatrze, ale w te, które budowały wrażliwość. W artystów, publicystów, pisarzy, ludzi, którzy w czasach mojej młodości byli latarniami rozsądku i człowieczeństwa. Wierzyłem, że w ich świecie cierpienie nie ma narodowości, że zło nie zna religii, że pojęcie „nigdy więcej” oznacza uniwersalną przestrogę przed każdym ludobójstwem, przed każdym systemem, który uznaje, że jedni ludzie zasługują na życie bardziej niż inni. Wychowałem się na ich słowach, ich wrażliwości, ich przekonaniu, że humanizm jest wartością nadrzędną wobec polityki, interesów, granic i ideologii. I nagle, w ciągu zaledwie dwóch lat, wszystko to runęło.
Wojna w Strefie Gazy stała się dla mnie jak rozbite lustro, w którym zobaczyłem prawdziwe twarze tych, którzy przez dekady uczyli nas empatii. Zobaczyłem, jak wielu z nich milczy, gdy giną dzieci o ciemniejszej skórze i arabskich imionach. Jak wielu próbuje racjonalizować bombardowanie szpitali i szkół. Jak wielu z nich, którzy jeszcze wczoraj wzywali do solidarności z Ukrainą, dziś odwraca wzrok od Palestyńczyków, tłumacząc się „złożonością sytuacji”. To milczenie boli bardziej niż propaganda. Bo ono nie wynika z niewiedzy. Ono wynika z wyboru.
Elita, która przestała mówić
To nie jest tekst o polityce. To tekst o zdradzie emocjonalnej i o tym, jak zawiedli ci, którzy mieli być strażnikami ludzkiej przyzwoitości.
Zauważyłem, że od października 2023 roku w polskiej przestrzeni publicznej wydarzyło się coś bardzo niepokojącego. Ludzie, którzy przez lata uczyli nas współczucia, przestali go okazywać. Artyści, którzy w swoich filmach, piosenkach i wierszach potrafili opisywać cierpienie, dziś odwracają oczy, gdy cierpienie ma twarz palestyńskiego dziecka. Publicyści, którzy budowali legendę „społeczeństwa empatii”, milczą.
Dlaczego?
Czasem z lęku. Bo w świecie zachodnim krytyka Izraela bywa jak dotknięcie ognia. Każde słowo można zinterpretować jako „antysemickie”. Każda próba odróżnienia narodu od państwa, ofiary od okupanta, człowieka od systemu, może skończyć się medialnym wyrokiem. W środowisku ludzi kultury taka etykieta to wyrok na karierę, zamknięte drzwi, utracone kontrakty, zaproszenia, granty, festiwale. Niektórzy milczą więc ze strachu, że ktoś nazwie ich nienawistnikami. Inni zaś … z kalkulacji.
W świecie sztuki i mediów pieniądz ma swoje ścieżki lojalności. Słowa stają się przezroczyste, obojętne. To nowy język elit: język symetrii wobec zbrodni.
Wielu ludzi kultury, których ceniłem, przyjęło postawę „zachodniego umiaru”. Takiego, który każe nie opowiadać się „po żadnej ze stron”. Jakby w świecie, w którym jedna strona bombarduje obozy dla uchodźców, a druga traci całe rodziny, można byłoby zachować neutralność. To nie neutralność lecz moralna aseptyczność. To wygodne odłączenie się od bólu.
Najbardziej wstrząsające jest jednak to, że ci sami ludzie, którzy przez lata organizowali marsze pamięci Holokaustu, przestali rozumieć sens tych marszów. Bo „nigdy więcej” nie może mieć kontynentu, nie może mieć religii, koloru skóry, paszportu. Jeśli mówimy „nigdy więcej” tylko wobec jednego narodu, a milczymy wobec innego, to przestajemy być ludźmi pamięci, stajemy się ludźmi propagandy.
Holokaust miał być przestrogą przed odczłowieczeniem kogokolwiek. Tymczasem dziś w mediach słyszymy język, który usprawiedliwia śmierć. To język, który kiedyś też był używany wobec Żydów.
Nie mówię tego po to, by kogokolwiek obrażać. Mówię, bo pamiętam, jak bardzo Polska po 1989 roku chciała być częścią świata, który rozumie, czym jest ludzkie cierpienie. Tymczasem nagle okazało się, że dla wielu polskich elit ludzkie cierpienie w Gazie jest jak błąd w algorytmie świata, zbyt trudne, zbyt egzotyczne, zbyt politycznie ryzykowne i niechciane by się nim przejąć.
Islamofobia – współczesna forma rasizmu
Wielu z tych, którzy dziś usprawiedliwiają bombardowanie Palestyńczyków, powtarza: „to przecież Hamas”. Traktując tym samym dzieci w Gazie jako potencjalnych przyszłych członków Hamasu, a matki, rodzące w ruinach szpitali, bojowniczkami. Nagle 70% ofiar ludobójstwa, czyli kobiety i dzieci, można było nazwać „zagrożeniem” a w najlepszym przypadku „uboczną stratą” wojny.
Ten sposób myślenia nie wziął się znikąd. W ciągu ostatnich dwóch dekad islamofobia stała się jednym z najbardziej akceptowanych społecznie rodzajów rasizmu. Nie wypada dziś powiedzieć nic złego o Żydach – i słusznie. Ale można bezkarnie mówić o Arabach, o muzułmanach, o uchodźcach jak o masie, jak o zagrożeniu, można ich dehumanizować bezkarnie, wręcz w niektórych środowiskach nawet wypada. W Europie, ale również w Polsce, ich stygmatyzowanie stało się paliwem w kampaniach wyborczych.
Nie jest przypadkiem fakt, że wielu Polaków kojarzy Palestyńczyków z ISIS. To efekt mediów, które przez lata zlewały wszystkie arabskie twarze w jedną. To efekt tego, że o Palestynie uczono nas tylko przez pryzmat Izraela i oczami okupanta, i tego biblijnego również, żeby można było przyjąć nawet dużą cenę jego stworzenia.
Ludzie drugiej kategorii
W mojej pamięci pozostają obrazy z polskich mediów: reporterzy, którzy z drżeniem głosu opowiadają o cierpieniu Ukraińców, i ci sami, którzy chłodno komentują „operację w Gazie”. To rozdwojenie empatii trudno jest mi zrozumieć.
Palestyńczycy zostali sprowadzeni do roli ludzi drugiej kategorii. Można im współczuć, ale prywatnie, nie publicznie. Politycy tłumaczą się, że „To nie nasza wojna”. Wasza, bo jeśli palestyńskie dzieci nadal giną przy pomocy polskiego trotylu, to jest ona również „Waszą” wojną. W ten sposób milczenie staje się formą współudziału. Zwłaszcza, gdy nie nazywasz brodni po imieniu, tylko dlatego, że jej sprawca jest sojusznikiem Zachodu – stajesz się częścią systemu, który te zbrodnie normalizuje.
Zachodnia schizofrenia moralna
Zachód, który lubi pouczać świat o demokracji i prawach człowieka, sam stał się zakładnikiem własnej narracji. To schizofrenia moralna, która pozwala płakać nad jednymi dziećmi, a drugie przeliczać na „statystykę strat”. Polska, niestety, tę schizofrenię również przejęła.
Kiedyś mówiliśmy, że jesteśmy „sumieniem Europy Wschodniej”. Dziś coraz częściej jesteśmy echem Europy Zachodniej, powtarzamy jej hipokryzję, jej język, jej kalkulację. Polskie elity kultury, które przez dekady walczyły z cenzurą, dziś same się cenzurują. Nie dlatego, że ktoś im zakazuje mówić, ale dlatego, że boją się, że mówiąc, coś stracą.
Ten lęk ma wiele twarzy. Widziałem artystów, którzy prywatnie przyznają, że to, co dzieje się w Gazie, to ludobójstwo, ale publicznie mówią: „Nie chcę, żeby mnie źle zrozumiano”.
Widziałem bilbordy, które zostały zdjęte po kilku godzinach, bo firma odpowiedzialna za ich wywieszenie „nie chciała drażnić ambasady”.
Widziałem ludzi kultury, którzy mówili: „Nie jestem ekspertem, nie chcę się wypowiadać”, choć ci sami ludzie komentowali wszystko, od wyborów w USA, po film o Barbie.
Strach przed utratą wizerunku stał się w Polsce nową formą moralności. Im bardziej ktoś się boi powiedzieć prawdę, tym bardziej wydaje mu się, że jest rozsądny. Że jest… bezpieczny.
Ale strach nie jest cnotą. Strach jest zaniechaniem.
To jest najgorsze słowo współczesnej epoki: narazić się. Narazić się sponsorom, organizatorom festiwalu, fundacjom, ambasadom, znajomym z redakcji. Narazić się zachodnim partnerom, których pieniądze pachną jak cenzura. Bo jeśli powiesz, że to, co dzieje się w Gazie, jest ludobójstwem, stajesz się „trudny”. A nikt nie lubi trudnych ludzi.
Trudni ludzie nie dostają kontraktów, nie bywają w telewizji, nie są zapraszani na festiwale. Trudni ludzie nie są modni. Więc łatwiej milczeć. Łatwiej napisać o pogodzie, o premierze nowego filmu, o tym, że świat jest skomplikowany. Każde ludobójstwo zaczyna się od odczłowieczenia, a kończy na milczeniu. To w gazie jest ciągle w fazie usprawiedliwienia i zrozumienia. Bo kiedy milkną elity, kiedy milkną autorytety, wtedy zbrodnia dzieje się w ciszy. A cisza jest najlepszym sprzymierzeńcem oprawcy.
Zrozumiałem coś bolesnego, że humanizm, w który wierzyłem, był warunkowy. Obowiązywał tylko tam, gdzie cierpieli ludzie „nasi”. Kiedy cierpią „inni”, system wartości się zawiesza. Okazało się, że nawet empatia ma paszport. W świecie, który tak głośno krzyczy o wartościach, najbardziej przeraża cisza.
Nie oczekuję od artystów, żeby stali się politykami. Oczekuję, że pozostaną ludźmi. Że nie będą potrzebowali pozwolenia, by okazać współczucie. Że nie będą czekać na zgodę sponsorów, by nazwać zło po imieniu. Nie da się zbudować wolnego społeczeństwa na wybiórczym współczuciu. Nie da się być humanistą tylko od poniedziałku do piątku, tylko wobec tych, którzy są „bliżsi kulturowo”.
Prawdziwa próba moralności przychodzi nie wtedy, gdy wszyscy klaszczą, ale wtedy, gdy milczą. Dziś ta próba dotyczy nas wszystkich.
Nie wiem, czy polskie elity jeszcze potrafią spojrzeć w lustro. Ale wiem, że gdy zapomnimy, że każde życie jest równe, to stracimy coś więcej niż reputację, stracimy sens. Bo jeśli „nigdy więcej” obowiązuje na wybranym kontynencie, to znaczy, że już się wydarzyło, znowu.
Był czas, kiedy wierzyłem w nich wszystkich. W ludzi pióra, poetów i publicystów, w tych, którzy z telewizyjnych studiów i teatralnych scen mówili o empatii, o godności, o tym, że człowiek to brzmi dumnie. Wychowałem się na ich słowach, na ich tonie, który był dla mnie częścią polskości – tej, którą chciałem, zachodniej, liberalnej, europejskiej. Myślałem, że ich sumienie jest większe niż granice, że mają odwagę widzieć cierpienie wszędzie, nie tylko tam, gdzie wolno. Że „nigdy więcej” znaczy: nigdy więcej, a nie nigdy więcej tutaj, na naszym kontynencie. A potem zobaczyłem, jak to wszystko się rozpada.
Bo dziś „nigdy więcej” znaczy: nigdy więcej w Europie.
Nigdy więcej wobec białych.
Nigdy więcej wobec tych, którzy są do nas podobni.
To nie Gaza zginęła w tej wojnie. To nasze sumienie. Zginęło powoli, w studiach telewizyjnych, w salach konferencyjnych, w głowach tych, którzy bali się powiedzieć prawdę. Zginęło, gdy uznaliśmy, że cierpienie musi mieć obywatelstwo. Zginęło, gdy uwierzyliśmy, że są ofiary, które mniej zasługują na żałobę.
AKCJE W POLSCE 


