Oglądając „Omara” po dziesięciu latach

Omar to film wybitnego palestyńskiego reżysera Hany’ego Abu-Assada powstały w 2013 r. W 2014 r. film został nominowany do Oscara w kategorii „najlepszy film obcojęzyczny”, podobnie jak wcześniejszy film reżysera, Paradise Now, w 2006.


Artykuły publikowane w dziale OPINIE wyrażają poglądy ich autorów i nie muszą odzwierciedlać stanowiska redakcji.


Kilka dni temu widziałem Omara ponownie – niemal dokładnie dekadę od pierwszej lektury, za to pierwszy raz na wielkim ekranie. Amsterdamski LAB111, fenomenalna placówka z trzema salami kinowymi i znakomicie programowanym repertuarze, prowadzona w zrewitalizowanym budynku dawnego laboratorium medycznego, pokazywała od początku sierpnia pakiet kilku filmów palestyńskich, przy okazji tych projekcji i spotkań zbierając środki na materialną pomoc dla oblężonej i równanej z ziemią Gazy.

Urodzony w Nazarecie (w 1961) Abu-Assad na początku lat 80. wyemigrował do Niderlandów i stąd jego filmy często mają finansowanie i koprodukcję.

Amsterdamski łącznik

Na seans wybrałem się ze znajomym Palestyńczykiem. Ahmad nigdy nie był w Palestynie, bo urodził się już w rodzinie uchodźców, w Jordanii. Najdosłowniej dopiero co wrócił z krótkiego pobytu u rodziny w Ammanie. Trochę się wtedy o niego obawiałem, bo nie było wcale pewne, czy będzie miał jak wrócić do Amsterdamu. Ahmad poleciał do Ammanu dosłownie parę dni po śmierci Ismaila Haniji, szefa biura politycznego Hamasu, w zamachu w Teheranie – zamachu, o którym wszyscy wiedzą, że przeprowadziły go siły izraelskie. Ahmad był więc w Ammanie dokładnie wtedy, kiedy spodziewaliśmy się nadchodzącego prędzej raczej niż później odwetu ze strony Iranu za pogwałcenie jego suwerenności. Gdyby taki odwet miał mieć miejsce, niemal na pewno rakiety i samoloty musiałyby przelatywać także nad Jordanią – jak ostatnim razem przymuszoną pewnie przez Amerykanów do ich zestrzeliwania.

Do dzisiaj otwarty zbrojny odwet Iranu nie nastąpił, Ahmad wrócił więc bezpiecznie do Amsterdamu. Samoloty nie przestały latać. Pytany, jak jego rodzina znosi to, co się dzieje, odpowiedział, że dla nich to w pewnym sensie nic nowego. Izraelskie zbrodnie na Palestyńczykach to coś, co bezsilnie obserwują w kolejnych odsłonach całe życie. Ahmad ma też krewnych w Gazie. Nie wie, ilu z nich jeszcze żyje.

Oddech Frantza Fanona

Tytułowy bohater Omara to młody mężczyzna, pracujący jako piekarz, którego poznajemy, gdy wspina się na izraelski „mur apartheidu”. Domyślamy się, że Omar robi to często, bo jest w tym niezwykle sprawny i rzuca nonszalanckie wyzwanie niebezpieczeństwom, które się z tym wiążą (żołnierze czasem strzelają, zatrzymują pechowców, których wypatrzyli, znęcają się nad nimi). Szybko się dowiadujemy, że przeskakuje na drugą stronę, żeby zobaczyć się z dziewczyną, w której jest zakochany, Nadią.

Omar ma dwóch przyjaciół z dzieciństwa: Tareka i Amdżada. W trójkę tworzą młodą, wdrażaną dopiero i szkoloną komórkę ruchu oporu, która powinna się wykazać. W angielskim przekładzie pada nazwa „Brygady”: stawiałem, że to Brygady Męczenników Al-Aksa, ale nie mam pewności. Kilka palestyńskich organizacji ma w nazwie to słowo, nie wyłączając zbrojnego ramienia Hamasu (Brygady Al-Kassama). Jeżeli pełna nazwa gdzieś pada, to zagubiła się gdzieś w przekładzie. Ale może nie pada i właśnie o to chodzi: o zbrojny ruch oporu w ogóle, a nie opis konkretnej organizacji. Abu-Assad tak właśnie postąpił w Paradise Now. Organizacja, do której Said i Chaled się w tamtym filmie zgłaszają, nie jest nigdy nazwana po imieniu, widzimy tylko, że działa podobnie do Palestyńskiego Islamskiego Dżihadu czy Hamasu i mogłaby być każdą z nich.

Tarek, Omar i Amdżad mają przeprowadzić zamach na izraelski posterunek wojskowy. Ostatecznie zabijają żołnierza sił okupacyjnych – śmiertelny strzał oddaje Amdżad. Izraelczycy chwytają jednak Omara. Wiedzą, że to nie on zabił żołnierza, ale próbują go zmusić, by wydał i pomógł im schwytać swoich towarzyszy broni, w szczególności tego, który zabił (myślą, że to Tarek, chyba dlatego, że całkiem słusznie postrzegają go jako ważniejszego w tej grupie). Dla Izraela śmierć żołnierza z rąk Palestyńczyków stanowi szczególną zuchwałość okupowanych, coś, czego im płazem puścić nie można. Od tego momentu Omar stąpa coraz bardziej po omacku, próbując wykiwać swoich oprawców, chronić przyjaciół, odzyskać twarz, bo szerzy się podejrzenie, że kabluje Izraelczykom. Próbuje także nie utracić Nadii.

Abu-Assad znakomicie buduje napięcie i tworzy poczucie osaczenia, w jakim znajduje się jego bohater. To, jak okupacja okrada go z przestrzeni do życia, z bezpieczeństwa i z więzi z ludźmi. Okrada go z zaufania z ich strony i z zaufania do nich. Okrada go z kolejnych przyjaźni, z czystego sumienia, z miłości.

Omar przywodzi na myśl słowa wielkiego martynikańskiego – ale zaprawionego jako psychiatra w walczącej z Francją Algierii – myśliciela antykolonialnego Frantza Fanona. Kolonizowani sięgają po broń nie dlatego, że mają jakąś szczególnie do przemocy przywiązaną kulturę. „Podnosimy bunt, bo z wielu powodów nie możemy już oddychać”.

Omar, Said, Chaled…

Wcielający się w tytułowego bohatera Adam Bakri jest pięknym mężczyzną; jego zachwycające wielkie oczy mają w sobie naturalną łagodność, która w bulwersujący niemal sposób kontrastuje z przemocą, do aktów której zmusza go wszechobecność kolonialnej, okupacyjnej przemocy Izraela. Jakby mało było tego chleba, który wypieka – chleb to trochę symbol życia, jego wypiekanie to reprodukowanie jednej z podstaw życia ludzkiego, społeczne zabezpieczanie jego odtwarzania – Omar pisze dla Nadii, w listach, literackie miniatury. W lepszym, sprawiedliwszym świecie Omar nie musiałby zostawać bojownikiem, byłby poetą.

Do filmów Abu-Assada warto i należy wracać. Oglądany dzisiaj, Omar przypomina, dlaczego doszło do palestyńskiego wybuchu 7 października 2023. Dlaczego tak wielu Palestyńczyków „nie mogło już oddychać” – i to od dawna. Film, który Abu-Assadowi przyniósł międzynarodową sławę, wcześniejszy o osiem lat Paradise Now, pomagał pojąć bulwersujący fenomen zamachów samobójczych: zmuszał nas do identyfikacji ze zrozpaczonymi ludźmi, którzy decydują się na taki krok. Być może wkrótce trzeba będzie przypomnieć sobie i tę wiedzę.

W ostatnich dniach pojawiły się w mediach doniesienia, że Hamas zasygnalizował zamiar powrotu do walki metodą zamachów samobójczych. Po dziesięciu miesiącach zagłady Gazy widać, że Izrael po prostu nie chce pokoju, nie chce zawieszenia broni, negocjacje zamienił w farsę, w końcu morduje nawet negocjatorów drugiej strony. Strefa Gazy pełna jest dzisiaj zdesperowanych ludzi, którzy stracili wszystko i wszystkich. Ludzi o oczach równie wyżętych z nadziei i duszach równie wydrążonych zadanym im cierpieniem, jak Said i Chaled w Paradise Now.

Kropla drąży skałę! Twoje zaangażowanie ma znaczenie. Pomóż w promocji tego portalu. Udostępnij proszę:
Jarosław Pietrzak
Jarosław Pietrzak
Artykuły: 16
Skip to content