Wojna to pokój

Orwellowska dystopia nie jest kwestią przyszłości. Już w niej żyjemy. Najistotniejsze polityczne i etyczne pojęcia postawione są na głowie.


Artykuły publikowane w dziale OPINIE wyrażają poglądy ich autorów i nie muszą odzwierciedlać stanowiska redakcji.


Burmistrz Nagasaki nie zaprosił ambasadora Izraela w Japonii na oficjalne obchody 79. rocznicy największej katastrofy w dziejach japońskiego miasta: zrzucenia przez Amerykanów na to miasto bomby atomowej (9 sierpnia 1945 r., wkrótce po Hiroszimie). Burmistrz Shiro Suzuki zamiast ulec naciskom odpowiedział na nie wyjaśnieniem swojego stanowiska, w którym porównał obecną zagładę Gazy do doświadczeń Hiroszimy i Nagasaki.

Rząd Japonii zareagował brakiem reakcji – nie odniósł się oficjalnie w żaden sposób do ruchu Suzukiego. Zareagowały natomiast państwa bloku atlantyckiego. W operowym geście solidarności z Izraelem i ambasadorem Giladem Cohenem z udziału w obchodach wycofał się ambasador Stanów Zjednoczonych, Rahm Emanuel, żaląc się prasie, że nie można Izraela traktować podobnie jak Rosji, bo sytuacja „nie jest moralnie taka sama”. Trudno powiedzieć, czy Stany Zjednoczone wywierały naciski na swoich atlantyckich sojuszników, czy okazali się oni tacy gorliwi sami z siebie, ale za amerykańskim przykładem podążyły ambasady Wielkiej Brytanii, Kanady, Francji, Niemiec i Włoch, a także przedstawicielstwo dyplomatyczne Unii Europejskiej, która wobec Tel Awiwu robi to, czego chcą Niemcy – i nic się tu nie zmieni co najmniej tak długo, jak na brukselskim tronie zasiadać będzie Frau von der Leyen.

Zachowanie tzw. czołowych demokracji tzw. wolnego świata w obliczu izraelskiej zagłady Gazy pokazuje dobitnie, w jakim stanie znajduje się dzisiaj system liberalnych demokracji w ogóle. Już żyjemy w orwellowskiej dystopii, w której wszystkie pojęcia postawiono na głowie, a od nas oczekuje się, żeby nas nic w tym nie dziwiło.

Incydent w Nagasaki 

W porównaniu Suzukiego nie ma specjalnej przesady. Już w listopadzie szacowano, że suma ładunków zrzuconych na Strefę Gazy przez Izrael równała się dwóm bombom zrzuconym na Hiroszimę. Od tamtego czasu zrzucono przecież jeszcze więcej. Liczba ofiar jest podobnego rzędu. Światowe media podają co prawda liczby za Ministerstwem Zdrowia w Gazie – obecnie zbliżają się one do 40 tys. zabitych. Od dawna jednak liczby te rosną coraz wolniej i wcale nie dlatego, że siły zbrojne Izraela, dla niepoznaki zwane „obronnymi”, nie zabijają już tak bardzo.

Rośnie liczba ciał zaginionych pod gruzami, do których nikt jeszcze nie dotarł. Ministerstwo Zdrowia w Gazie straciło znaczną część swojej infrastruktury. Kto wie, ilu już zginęło tych, którzy wcześniej liczyli. Oficjalny rachunek ofiar Ministerstwa Zdrowia w Gazie nie nadąża więc za rzeczywistością i jest za nią bardzo daleko. Jedno z najstarszych i najbardziej prestiżowych czasopism medycznych na świecie, „Lancet”, oszacowało w lipcu liczbę ofiar śmiertelnych po stronie palestyńskiej – na podstawie porównania z innymi wojnami, intensywności bombardowań, itd. – na bardziej w okolicach 186 tys. ludzi. Byłaby to liczba tego samego rzędu, co ofiar eksplozji bomb atomowych zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki.

Może czas wprowadzić Hiroszimę jako jednostkę kolosalnej zbrodni wojennej tego rodzaju i uporczywie zadawać pytania w rodzaju: na etapie ilu Hiroszim już jesteśmy w Gazie?

Hiroszima, Nagasaki, Gaza

Faszystowska Japonia, związana z III Rzeszą sojuszem w ramach „Osi”, była oczywiście współodpowiedzialna za II wojnę światową, jak również za wiele spośród najcięższych zbrodni popełnionych w jej trakcie w teatrach Azji i Pacyfiku. Palestyńczycy nie ponoszą tymczasem odpowiedzialności za to, że żyją pod narzuconą im przez innych okupacją – i to okupacją całkowicie nielegalną, jak orzekł Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości. Wszystko, co Palestyńczycy robią wobec Izraela, robią w odpowiedzi na tę okupację i w ramach form oporu wobec niej. Oporu, do którego mają prawo, jak każde społeczeństwo okupowane i kolonizowane.

Pomimo obiektywnych win Japonii, zrzucenie przez Amerykanów bomb atomowych na jej miasta nie było jednak w żaden sposób usprawiedliwione. Stanowiło eksces barbarzyńskiego okrucieństwa. Nie tylko dlatego – choć dlatego również – że Hiroszima i Nagasaki były ogromnymi skupiskami ludności cywilnej, nieponoszącej hurtowo odpowiedzialności za zbrodnie niedemokratycznego przecież reżimu w Tokio. Nie tylko dlatego – choć dlatego również – że nie były to w ogóle cele o znaczeniu militarnym. Także z tego powodu, że Japonia była już pogodzona z własną przegraną. Jeżeli coś jeszcze rozważała, to formę swojej kapitulacji.

Amerykanie mówili, że bomby na Hiroszimę i Nagasaki zrzucili, żeby wygrać wojnę i zmusić faszystowską Japonię do złożenia broni. W sierpniu 1945 r. tę wojnę faktycznie jednak mieli już wygraną i wiedzieli, że w Tokio kapitulacja jest przygotowywana. Nawet z punktu widzenia najbardziej cynicznie pojmowanej militarnej użyteczności apokalipsa Hiroszimy i Nagasaki była bezsensowna. Amerykanie przeprowadzili ją bardziej po to, by zapobiec ewentualności, że Tokio wynegocjuje coś za pośrednictwem czy z udziałem Związku Radzieckiego, że ZSRR odegra w tym jakąś rolę. Amerykanie przewidywali już tymczasem Japonię dla swojej przyszłej strefy wpływów. Chcieli też pokazać, kto będzie rządził światem po tej wojny zakończeniu.

Przedstawiciele Stanów Zjednoczonych pojawiają się więc na rokrocznych uroczystościach w Hiroszimie i Nagasaki de facto (i w oczach Japończyków) jako spadkobiercy sprawców bezsensownej hekatomby, choć oczywiście sami wolą w tym widzieć upamiętnienie „nieszczęścia”, które pomogło w zakończeniu zmagań z faszyzmem.

Wyjątek izraelski

Ład światowy ustanowiony po II wojnie światowej wywodził swoją legitymizację z pokonania państw faszystowskich. Z pragnienia trwałej instytucjonalizacji imperatywu „nigdy więcej”. Ślady takiej jego genezy rozsiane są w niektórych aktach prawnych współczesnej „wspólnoty międzynarodowej”. Karta Narodów Zjednoczonych przez pojęcie „państw nieprzyjacielskich” rozumiała właśnie państwa wrogie zwycięzcom II wojny światowej, czyli państwa Osi i ich sojuszników. Stali członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ to do dzisiaj te same mocarstwa (lub ich spadkobiercy, jak Rosja po ZSRR), które w 1945 r. pokonały siły faszyzmu.

Dzisiaj przekonujemy się już jednak ostatecznie, że od tamtego założycielskiego „nigdy więcej” jest systematyczny i systemowy wyjątek, którego żadne „nigdy więcej” dziwnym trafem nie dotyczy. Wyjątek izraelski.

„Nigdy więcej” – chyba że chodzi o Izrael. Izraelowi wolno wszystko.

Państwa, których międzynarodowy prestiż wciąż w jakimś stopniu czerpie z tego, że pokonały faszyzm w czasach minionych, stają dzisiaj dumnie i durnie w gestach bezwarunkowej solidarności z najbardziej zbrodniczym państwem faszystowskim czasów obecnych, któremu nigdy nie odmówią „prawa do obrony”.

Demonstrują bezwarunkową solidarność z państwem, które stworzyło „największy obóz koncentracyjny w historii”, a po kilkunastu latach więzienia w nim ponad dwóch milionów ludzi przystąpiło do urządzenia mu zagłady. Z państwem, które przeprowadza najbardziej nieludzkie oblężenie od czasu hitlerowskiego głodzenia Leningradu. Które zrzuciło już na Gazę „kilka Hiroszim”. Z państwem, które strzela do dzieci, bombarduje szkoły i szpitale. Państwem z obozami tortur, w których regularnie gwałci się więźniów i jeńców wojennych. Państwem, w którym mainstreamowi politycy bronią “prawa” żołnierzy do gwałcenia jeńców.  Państwem, które jest na wojnie nie tylko z okupowaną przez siebie populacją, ale z prawem międzynarodowym i z agencjami ONZ. Państwem, którego politycy przypisują sobie moralne prawo zagłodzić ponad dwa miliony uwięzionych ludzi, rozgoryczeni, że świat im na to nie pozwala (chociaż wygląda raczej, jakby pozwalał).

Kłamstwo to prawda

Zbrodniarzy i ludobójców nie można w ich obecności nazywać po imieniu, bo wpadają w histerię i nazywają wszystkich antysemitami. Zbrodniarze i ludobójcy cieszą się wsparciem i osłoną tzw. wzorowych demokracji – niemal całego Zachodu.

Niemcy – państwo, które ma na sumieniu jedne z największych zbrodni w dziejach; państwo, które wynalazło metodyczne, „naukowe” ludobójstwo już w kolonizowanej Namibii, zanim swoją ekspertyzę przeniosło do Europy – stroją się teraz tak, jakby z tytułu tego „dorobku” zostały arbitrem etyki. Przecież tak głęboko i przepięknie te swoje dawne zbrodnie „przepracowały”. W tym kostiumie wysuwają się przed szereg, by bronić ludobójców współczesności. Jakby mówiły: „ludobójstwo to nasz narodowy niemiecki patent i to my udzielamy licencji na używanie tej marki”.

Nam – bezsilnym obserwatorom – każe się te wszystkie retoryczne fikołki traktować poważnie, a o aktorach tego ponurego cyrku wyrażać się z delikatnością i zrozumieniem dla wszystkich traum i wyrzutów sumienia ich przodków.

Tresowani przez nasze media do niezdrowego i niezasłużonego podziwu dla Niemiec nie zauważyliśmy, że być może Japonia „przepracowała” jednak swoją faszystowską przeszłość trochę lepiej.

Orwellowska dystopia nie jest kwestią przyszłości. Już w niej żyjemy. Najistotniejsze polityczne i etyczne pojęcia postawione są na głowie. Wojna to pokój. Kłamstwo to prawda. Zbrodnia to cnota. Ludobójstwo to samoobrona. Antyfaszyzm to faszyzm. Jeżeli nie odpowiemy na to kategorycznym „dosyć, enough, basta!”, obudzimy się w świecie, w którym każde ważne słowo zostało wydrążone ze znaczenia i nam również nie pomoże, gdy go będziemy potrzebować.

Więcej takich burmistrzów.

Kropla drąży skałę! Twoje zaangażowanie ma znaczenie. Pomóż w promocji tego portalu. Udostępnij proszę:
Jarosław Pietrzak
Jarosław Pietrzak
Artykuły: 15
Skip to content