Amsterdam ma prawo się bronić

Telewizja kłamie. 7 listopada kłamała, opowiadając nam, że w Amsterdamie miał właśnie miejsce „pogrom Żydów”.


Artykuły publikowane w dziale OPINIE wyrażają poglądy ich autorów i nie muszą odzwierciedlać stanowiska redakcji.


Światowe media obiegły alarmujące wieści. W czwartkowy wieczór, 7 listopada 2024 r., w Amsterdamie miała jakoby miejsce „druga Noc Kryształowa”, kolejny Holokaust, „antysemicki pogrom”. Oburzenie wyrazili prawicowy polityk Geert Wilders i premier Dick Schoof, który potępił antysemityzm. Król Willem-Alexander powiedział: „Nasz kraj zawiódł właśnie Żydów tak samo, jak w czasie II wojny światowej”. Przypomnijmy, że w czasie hitlerowskiej okupacji eksterminowano trzy czwarte niderlandzkich Żydów. Dość grube więc porównanie. Wyrazy potępienia „antysemickich incydentów” w stolicy Holandii spłynęły też z Brukseli, na czele z niezrównaną w powtarzaniu izraelskiej propagandy Frau von der Leyen. Na syjonistycznych kontach na Twitterze, pardon, portalu X, nie zabrakło wzmożonych postów ze zdjęciem Anny Frank, najsłynniejszej niderlandzkiej ofiary hitlerowskiego ludobójstwa europejskich Żydów.

A co się naprawdę wydarzyło?

Hordy agresywnych izraelskich kibiców przez dwa dni zastraszały miasto, szukając wszędzie rozróby, aż miarka się przebrała, Amsterdammers zaczęli się przed nimi bronić i spuścili im łomot.

Kronika wypadków nienawistnych

Mecz tutejszego klubu Ajax z izraelskim Maccabi z Tel Awiwu odbył się pomimo kierowanych do władz miasta, do władz klubu i jego stadionu (Johan Cruyff Arena), oraz do UEFA protestów przeciwko zapraszaniu do miasta drużyny i kibiców z kraju prowadzącego właśnie ludobójczą wojnę w Gazie i brutalną wojnę napastniczą w Libanie.

Wielu z tych kibiców wywoływało niepokoje po niderlandzkiej stolicy już dzień wcześniej, w środę 6 listopada. Wdzierali się na fasady budynków i zrywali z okien flagi palestyńskie, które w mieście wiszą na prawie każdej ulicy (izraelskiej nigdzie nie widuję). Wykrzykiwali nienawistne hasła pod adresem Arabów i triumfalne o tym, że „Gaza jest cmentarzem”. Wykrzykiwali też hasła zapowiadające, że będą tu gwałcić kobiety.

W czwartek było już tylko gorzej. Ich ogromna grupa terroryzowała słynny centralny plac Dam już w godzinach popołudniowych. Wielu z nich zatrzymała policja. Świadkowie opowiadają, że większość incydentów rozrzuconych po mieście przed meczem nie wywoływała jednak żadnych reakcji ze strony policji.

Poruszając się w grupach, niekiedy kilkudziesięcioosobowych lub nawet większych, wykrzykiwali rasistowskie slogany i piosenki. Na widok ludzi, którzy wyglądali im na Arabów albo nosili kefije czy inne symbole Palestyny, wznosili okrzyki „jebać Arabów!”, „jebać Palestynę!”, „zabić Arabów!”. Nie ograniczali się do słów. Doszło do publicznego spalenia zerwanej palestyńskiej flagi. Doszło do co najmniej jednego pobicia człowieka za to, że miał na szyi kefiję. Atakowano sklepy. Niektórzy biegali po ulicach z metalowymi przedmiotami w rękach.

Przed meczem izraelscy kibice znieważyli hałasem minutę ciszy ogłoszoną, by uczcić ofiary niedawnej powodzi w regionie Walencji w Hiszpanii. Izraelczykom nie żal Hiszpanów, bo Madryt uznał niedawno oficjalnie Państwo Palestyny i popiera sprawę o ludobójstwo wniesioną przeciwko Izraelowi przez rząd Republiki Południowej Afryki do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze.

Role zaczęły się odwracać, gdy dokonali napaści na taksówkarza arabskiego pochodzenia. Amsterdamscy taksówkarze są z sobą dobrze skomunikowani i napadnięty niezwłocznie poprosił kolegów na ratunek. Na jego wezwanie odpowiedziało bardzo wielu taksówkarzy (niektóre relacje mówią, że mogło być ich nawet dwustu), w czym pewnie pomogło to, że w Amsterdamie wielu z nich jest arabskiego pochodzenia, najwięcej marokańskiego. Taksówkarze przegonili ich z placu Dam.

Wieczorem Izraelczycy terroryzowali okolice dworca Amsterdam Centraal, a w metrze wykrzykiwali między innymi słowa piosenki o tym, że w Gazie nie potrzeba już szkół, „bo skończyły się dzieci”. Po meczu na mieście uformowały się grupy, złożone głównie z mężczyzn arabskiego pochodzenia (zapewne nie tylko kibiców, którzy byli na meczu), które zaczęły w odwecie ścigać po ulicach izraelskich chuliganów. Wielu zostało pobitych, kilku trafiło na kilka godzin do szpitala, ktoś został wrzucony do kanału.

Policja wyszła zdecydowanie coś z tymi niepokojami robić dopiero, kiedy na prowodyrów przemocy spadł odwet rozgniewanych arabskich Amsterdammers.

Telewizja kłamie

Premier Izraela Binjamin Netanjahu oburzony na „europejski antysemityzm” wysłał na ratunek rodakom dwa samoloty, na szczęście pasażerskie, a nie takie, jak latają od września nad Libanem. Pobici Izraelczycy masowo skarżyli się do kamer telewizyjnych i kamer własnych telefonów, jak ich skrzywdzono.

Burmistrzyni Femke Halsema potępiła „ataki”, oczywiście te na Izraelczyków, nie te na mieszkańców miasta. W celu ochrony poczucia bezpieczeństwa chuliganów Maccabi ogłosiła stan wyjątkowy, obejmujący zakaz demonstracji politycznych, a nawet wyjęty żywcem z Orwella „zakaz publicznego noszenia rzeczy, które mogą zaburzać pokój społeczny”. Cokolwiek to znaczy. Zakaz, z niewiadomych przyczyn, pozostał w mocy nawet po ucieczce kibiców Maccabi przysłanymi przez Netanjahu na ratunek samolotami do Tel Awiwu. W centrum miasta i tak skrzyknęły się propalestyńskie demonstracje i zgromadzenia.

Wielu niderlandzkich Żydów w komentarzach na swoich kontach w mediach społecznościowych odcinało się kategorycznie od narracji o „antysemickim pogromie” i podkreślało dumę z tego, że mieszkańcy ich miasta nie pozwolili rasistom bezkarnie zawładnąć ulicami miasta.

z komentarzy na platformie X

Nawet policja podała wkrótce (w sobotę) w oficjalnym komunikacie, że za wybuch przemocy odpowiadali jednoznacznie kibice izraelscy, którzy atakowali i prowokowali, kogo mogli, przez cały dzień. Niektóre z mediów, które początkowo powtarzały bezkrytycznie narrację o „antysemickim pogromie”, zaczęły więc dodawać brakujący kontekst (np. „New York Times” i agencja Reutera), ale szokująco wiele trzyma się do dzisiaj propagandowej wersji podbijanej przez rząd Izraela i jego media. Niepokojące jest jednak, że początkowe unisono o „antysemickich zajściach w Amsterdamie” obejmowało nawet renomowanych nadawców publicznych, jak BBC oraz łamy, do których kiedyś postępowa publiczność mogła mieć zaufanie, z brytyjskim dziennikiem „The Guardian” na czele. Dzisiaj zaufania nie można mieć już nawet do nich. Nie, kiedy mowa o Izraelu.

Zdumiewające było też zachowanie brytyjskiej telewizji Sky News. Stanowiąca część imperium medialnego Ruperta Murdocha stacja ma tendencje prawicowe i raczej proizraelskie, ale akurat ona w pierwszej chwili relacjonowała wydarzenia zgodnie z prawdą, by dopiero w kolejnych materiałach zacząć cenzurować je z informacji o zachowaniu izraelskich chuliganów i usuwać z internetu starsze nagrania. Zupełnie, jakby ktoś zainterweniował i zażądał natychmiastowych zmian w rozpowszechnianej narracji.

Pomimo oficjalnego stanowiska policji, burmistrzyni Halsema trzyma się swojego pierwotnego potępienia „antysemityzmu w Amsterdamie”. Wywołało to oburzenie części rady miasta, z elokwentnym udziałem lewicowego radnego Jaziego Veldhuyzena.

Zajścia w Amsterdamie nie były antysemickie, bo nikt nie dostał bęcków za to, że jest Żydem. Wszyscy je zebrali za to, co robili. Za to, co robili zarówno przez tych parę dni w Amsterdamie, a także za to, co robili w izraelskiej armii.

Istnieją oczywiście niewinni Izraelczycy: dzieci, ortodoksyjni Żydzi, palestyńscy obywatele Izraela oraz niezwykle tam nieliczne osoby, które ryzykują więzienie, odmawiając służby w armii okupacyjnej. Nikogo z tych grup nie widziano na meczu z Ajaksem. Cała reszta była w izraelskim wojsku, bo służba jest obowiązkowa na minimum dwa-trzy lata, a to byli zdrowi mężczyźni. W grupie wiekowej obecnej na meczu wielu musiało tam być całkiem niedawno. I nawet nie musimy za bardzo spekulować, bo widać to na ich kontach na Instagramie czy Facebooku. Kilka miesięcy czy nawet tygodni temu wielu robiło w szeregach IDF dokładnie to, o czym tak ochoczo skandowali na mieście: zabijali w Gazie Arabów, w tym dzieci albo torturowali ich i gwałcili w jednym z niesławnych więzień izraelskiego Gułagu. Niektórzy mieli nawet taki tupet, że w mediach społecznościowych żalili się, że przyjechali na mecz na przepustce, chcieli sobie uczciwie odpocząć od wojny, a tu tak przykro: zbili ich, nie dało się odetchnąć przed powrotem do zabijania Palestyńczyków.

Pod nieobecność sprawiedliwości

Marokańczycy odczuwają z Palestyńczykami solidarność, bo dzielą z nimi arabską kulturę. Na rozproszonych po internecie nagraniach widać między innymi, jak ku kibicom Maccabi, rzucając im petardy pod nogi, wykrzykiwali: „prawie jak w Gazie, podoba ci się?!”. Żołnierz IDF płakał, proponując bijącym go mężczyznom pieniądze, byle już przestali, ci jednak nie chcieli ich przyjąć, odpowiadając: „to za dzieci w Gazie!”. Innym mówili, że ich zostawią w spokoju, jeśli wykrzykną „Free Palestine!”.

Piłkarz Hakim Ziyech miał rzucić pogardliwie: „Kiedy to już nie kobiety i dzieci, natychmiast uciekają”.

Hakim ZIyech o zajściach w Amsterdamie

Oczywiście, w idealnym świecie lepiej by było, gdyby do takich incydentów nie dochodziło, a sprawiedliwość realizowała się w sposób cywilizowany. Ale idealnym na pewno nie jest świat, w którym od czternastu miesięcy toczy się bezwstydne ludobójstwo na bezbronnych cywilnych więźniach największego obozu koncentracyjnego w historii, a prawo międzynarodowe jest bezsilne. Nakazy aresztowania Binjamina Netanjahu i Joawa Galanta pozostają wciąż przez Międzynarodowy Trybunał Karny niewystawione (a od wniosku prokuratora Khana minęło pół roku!). Szeregowi sprawcy tego ludobójstwa mogą się bujać po Europie na wydarzenia sportowe i zastraszać mieszkańców odwiedzanych miast, jednocześnie płacząc do telefonów i kreując się na ofiary, tych, których sami zaatakowali.

Izraelski sport powinien być od dawna i w całej rozciągłości objęty międzynarodowymi sankcjami, tamtejsze drużyny i kibice – wykluczeni z rozgrywek, dopóki Izrael nie zacznie przestrzegać elementarnych wymagań prawa międzynarodowego. Izraelczycy, którzy wyszli z szeregów tamtejszej armii powinni, owszem, być na lotniskach cywilizowanych państw witani przez policję, szukającą jednak nie możliwości doprowadzenia przed wymiar sprawiedliwości. Tak jednak wciąż nie jest.

Kiedy nieobecność zinstytucjonalizowanej sprawiedliwości jest tak rażąca, że jest już po prostu nie do przyjęcia, ludowy gniew na ten stan rzeczy to czasem minimum tego, czego należy się spodziewać. Miejmy nadzieję, że nie wszystko, na co możemy liczyć.

Fałszywa flaga?

Nie możemy przegapić jeszcze jednego. Na kilka dni przez meczem izraelski „The Jerusalem Post” poinformował, że wraz kibicami do Amsterdamu wybiera się „na wszelki wypadek” nieznana liczba agentów Mosadu. Mieliśmy więc w Amsterdamie wycieczkę agresywnych kibiców, zarazem żołnierzy izraelskiej armii (na przepustce lub w rezerwie), do tego w towarzystwie agentów Mosadu w nieznanej liczbie. I mamy się nawet nie zastanawiać, czy to wszystko nie było od początku ukartowane, z agentami Mosadu i oficerami armii dbającymi o właściwą reżyserię wydarzeń? Właściwą, to znaczy taką, żeby zachowanie kibiców doprowadziło mieszkańców zastraszanego miasta do reakcji, a propaganda Izraela i jego zachodnich sojuszników mogła następnie obrócić wydarzenia w balladę o „antysemityzmie wiecznie żywym w Europie”.

Izrael zawsze kłamie. Historia inscenizowania przez Mosad „incydentów antysemickich” pod fałszywą flagą sięga samych początków Państwa Izrael. Żeby do nowego państwa sprowadzić Żydów Mizrahim z Maroka i Iraku, Mosad podkładał tam bomby w synagogach. Miało to wyglądać na wymyślony wtedy na te potrzeby „arabski antysemityzm” i zastraszać tamtejsze społeczności żydowskie, skłaniając je do emigracji do Izraela. Historyk Avi Shlaim, z rodziny Żydów irackich, pisze o tym w swojej autobiografii.

O co chodzi teraz? O podtrzymywanie wizerunku Izraela jako oblężonej twierdzy i wiecznej ofiary. Izrael się ciągle i wszędzie broni przed coraz to nowymi zagrożeniami. W nadziei, że to wciąż będzie skutecznie przesłaniać, kto dzisiaj bombarduje szkoły i szpitale w Gazie i Libanie. O skłonienie części europejskich Żydów do ucieczki do Izraela, fantazja szczególnie mocna w odniesieniu do Francji, gdzie jest ich najwięcej. Od roku Izraelowi ubywa obywateli, uciekających w te pędy z pogrążającego się w szaleństwie kraju. Któregoś dnia nie będzie kogo brać do wojska. Może też chodzić o zniechęcanie części tych, którzy jeszcze nie uciekli do Europy, ale już to kontemplowali.

Ale okoliczność, że w propagandową narrację Izraela tak błyskawicznie i ochoczo włączają się zarówno zachodnie władze – miejskie, krajowe, międzynarodowe – a także dominujące media w naszych krajach, wskazuje kolejne powody do niepokoju. Osłanianie zbrodni państwa syjonistycznego wydaje się zaprzątać uwagę elit całego bloku euroatlantyckiego. Zupełnie jakby to był ich własny projekt. Dlaczego?

Izrael testuje nowy model władzy środkami wyłącznie bezwstydnej nagiej siły wyposażonej w najbardziej zaawansowane technologie. Zachodnie klasy panujące wypatrują w nich także dla siebie odpowiedzi na pytanie, jak opanować wielopoziomowy kryzys, w jakim pogrąża się system światowy (zarazem ekonomiczny, klimatyczny, ekologiczny i migracyjny). Wielopoziomowy kryzys, który dopiero się rozkręca i wyczekuje kolejnych wielkich tąpnięć. Mają owe elity nadzieję, że od Izraela nauczą się, jak panować także nad nami, w nadchodzącej coraz szybszymi krokami ponurej przyszłości. Mają nadzieję, że Izrael, jeśli uda mu się przeprowadzić to wszystko bezkarnie, znormalizuje swoje metody i pokaże, że sprzeciw wobec nich jest beznadziejny. Wówczas im też już będzie wolno.

Zwraca uwagę bliskość w czasie tylu wydarzeń. Forsowania w Europie różnych form delegalizacji jakiejkolwiek krytyki Izraela. Dopiero co niemiecki Bundestag przyjął uchwałę, która zamierza penalizować nawet nazywanie polityki Izraela kolonializmem. A Bundestag pracuje już nad następnymi takimi kwiatkami. W Wielkiej Brytanii każdy, kto wyraził na Facebooku czy Twitterze, pardon, X, podziw dla bohaterstwa Jahji Sinwara w momencie śmierci, może się spodziewać policji u swoich drzwi. Dzisiaj w Paryżu mecz Francja-Izrael. W Paryżu już zakazano noszenia palestyńskiej flagi.

Czy nie powinniśmy za tymi zbiegami okoliczności podejrzewać jakichś form współpracy, politycznego sojuszu? Czy nie powinniśmy się już obawiać, że te machinacje są planowane nie tylko w Mosadzie i IDF, ale w cichej współpracy między Izraelem a rządami na Zachodzie? Czy mieszkańcy Niderlandów również powinni się teraz spodziewać nadchodzących zakazów krytyki Izraela, jak w Niemczech, Wielkiej Brytanii i Francji? Kto następny?

Na chwilowe pocieszenie: Ajax też spuścił tym z Maccabi łomot. 5:0. Amsterdam obronił się na ulicach i na stadionie. Na razie.

Kropla drąży skałę! Twoje zaangażowanie ma znaczenie. Pomóż w promocji tego portalu. Udostępnij proszę:
Jarosław Pietrzak
Jarosław Pietrzak

Autor książek Smutki tropików: Współczesne kino latynoamerykańskie jako kino polityczne (2016) i Nirvaan (2022). Z wykształcenia kulturoznawca, z doświadczenia eseista kulturalny, publicysta polityczny, autor tekstów pomieszczonych w książkowych pracach zbiorowych poświęconych kinu polskiemu, kinu indyjskiemu, a także Brazylii.

Artykuły: 20
Skip to content