Koniec roku, początek roku
Rok 2024 upłynął w cieniu izraelskiego ludobójstwa Palestyńczyków – nie będziemy za nim tęsknić. Ale czy 2025 przyniesie szansę na coś lepszego, jakiś pozytywny przełom?
Artykuły publikowane w dziale OPINIE wyrażają poglądy ich autorów i nie muszą odzwierciedlać stanowiska redakcji.
Rok 2024 żegnamy z ponurą świadomością, że izraelskie ludobójstwo dokonywane na Palestyńczykach trwało w tym czasie nieprzerwanie – i jego końca wciąż nie widać. Weszliśmy w ten rok w cieniu tego ludobójstwa i tam też pozostajemy, rok ten zamykając. Czy za dwanaście miesięcy będziemy musieli powiedzieć to samo? Jakie kolejne eskalacje w regionie będą towarzyszyć następnym odsłonom ludobójstwa Palestyńczyków?
Zagłada Gazy
Zagłada Gazy trwa już niemal piętnaście miesięcy. To ponad 45 tysięcy ofiar w samej Strefie Gazy. I to wyłącznie tych, których ciała zidentyfikowano i policzono w coraz bardziej zdziesiątkowanym i sparaliżowanym Ministerstwie Zdrowia Gazy, przez proizraelskie media na Zachodzie zwanym usłużnie „Ministerstwem Zdrowia Hamasu”. Zarazem też wyłącznie tych, które zginęły bezpośrednio od kul czy bomb.
Liczba ta nie obejmuje osób, które zmarły z powodu chorób wywołanych przez katastrofę sanitarną, sprowadzoną przez izraelską przemoc. Nie obejmuje osób, które zmarły z głodu i niedożywienia w wyniku izraelskiej przemocy wojennej i celowego odcinania dostaw najbardziej elementarnej pomocy humanitarnej. Nie obejmuje osób, które zmarły za sprawą utraty dostępu do leczenia spowodowanej przez izraelską wojnę ze szpitalami. Nie obejmuje osób, które zmarły z wychłodzenia organizmu, bo próbowały przetrwać zimę w namiotach. Nie obejmuje osób, które zginęły od kul czy bombardowań, ale ich szczątki wciąż są zagrzebane pod tonami gruzu. Nie obejmuje osób, które zginęły, owszem, od bomb, ale takich, które rozszarpały ich ciała na strzępy, uniemożliwiając ich identyfikację czy nawet pozbieranie. Albo od bomb termobarycznych, które sprawiają, że żywe jeszcze kilka sekund temu ciała wyparowują bez śladu. Tak, Izrael używa w Gazie takich bomb, jednych i drugich.
W rzeczywistości, gdy wszystko to weźmie się pod uwagę, ofiar śmiertelnych musi już być ponad 300 tysięcy. „Lancet” już pół roku temu szacował tę liczbę na ponad 180 tysięcy.
„Nie udało się powstrzymać”
Żaden element architektury prawa międzynarodowego związanego z Organizacją Narodów Zjednoczonych nie okazał się skuteczny na tyle, żeby powstrzymać czy to zagładę Gazy, czy to eskalację przemocy militarnej Izraela otwierającego kolejne fronty (Liban, Syria) i próbującego otwierać następne (z Irakiem, Iranem, Jemenem).
Premier Izraela Binjamin Netanjahu, otwierał dobiegający końca rok obietnicą, że „wojna z Hamasem” – jego kryptonim dla ludobójstwa Palestyńczyków – przez cały ten rok nie ustanie. Wielu z nas przewidywało, że niestety obietnicy tej dotrzyma. Przewidywaliśmy również to, że ciągnięcie tej „wojny” będzie możliwe jedynie w formie otwierania kolejnych frontów i eskalacji działań wojennych w regionie, przeciwko kolejnym państwom Lewantu. Dokładnie tak się to niestety potoczyło.
O ile do końca sierpnia możliwości otwierania nowych frontów były głównie testowane, sprawdzane, prowokowane i wydeptywano im ścieżki – o tyle od września wszystko nabrało przerażającego przyspieszenia. Zupełnie jakby usiłowano zdążyć rozwalić jak najwięcej przed końcem kadencji Joe Bidena w Białym Domu.
Czy można w ogóle tak stawiać sprawę, że „Izraela nie udało się światu powtrzymać”? To by sugerowało, że próbowano. Owszem, państwa tzw. globalnego Południa, z Republiką Południowej Afryki na czele, próbowały wykorzystywać prawo międzynarodowe i jego instytucje, by postawić Izraelowi granice (coś, czego to państwo bardzo nie lubi). Południowoafrykański pozew przeciwko Izraelowi przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości poparły już dziesiątki państw Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej; w Radzie Bezpieczeństwa ONZ rezolucje forsowała Algieria. Malezja oficjalnie mówi o konieczności zawieszenia członkostwa Izraela w ONZ. Bohaterscy Jemeńczycy blokują dostęp do Morza Czerwonego statkom, których związki z Izraelem udaje im się zidentyfikować. Namibia odmawia dostępu do swoich portów okrętom, które płyną do Izraela. Pryncypialne działania czy stanowiska tych państw zderzają się jednak z nagą siłą Stanów Zjednoczonych i realizujących ich wolę innych państw NATO.
Izrael i Zachód
Rok 2024 kończymy z wiedzą – ci z nas, którzy wiedzieć coś naprawdę chcemy – że Frau von der Leyen oraz konklawe ministrów spraw zagranicznych państw Unii Europejskich próbowali pogrzebać i utrzymać w tajemnicy raport zlecony dla samej UE. Wiedzę tę zdobył dla nas serwis The Intercept. Autor raportu, specjalny przedstawiciel UE ds. praw człowieka Olof Skoog przekonywał, że Izrael dokonuje zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości, a robi to przy użyciu broni, którą dostarczają mu także państwa UE (Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania). Jako etyczne i praworządne rozwiązanie wskazał embargo na eksport broni do Izraela i zawieszenie umowy handlowej między UE a Izraelem, gdyż zawiera ona klauzulę wymagającą poszanowania dla międzynarodowego prawa humanitarnego przez strony umowy. Fakt, że taki raport próbowano przed nami ukrywać, byle tylko utrzymać niezachwiany kurs na materialne i zbrojne wspieranie Izraela, świadczy o tym, że w obozie euroatlantyckim nikt nie próbował Izraela powstrzymywać przed czymkolwiek.
A co dopiero Stany Zjednoczone. Po piętnastu miesiącach tego ludobójstwa, a także kaskady kolejnych wojennych awantur rozpętywanych przez Izrael na Bliskim Wschodzie, musimy się w końcu rozprawić z narracją, która każe nam wierzyć, że Stany Zjednoczone „nie są w stanie powstrzymać Izraela”. Byłyby, gdyby tylko chciały – ale robią coś dokładnie przeciwnego. Nic z tego, co Izrael od października 2023 r. wyczynia, nie byłoby możliwe bez nieprzerwanych dostaw uzbrojenia i nieograniczonego już właściwie niczym wsparcia finansowego ze Stanów Zjednoczonych. Już dawno wystrzelałby cały swój arsenał, a dostawy z Europy nie byłyby wystarczające, żeby go uzupełniać.
Nie jest więc wcale tak, że Stany Zjednoczone „nie są w stanie” zapanować nad zachowaniem swojego najdroższego (w każdym sensie tego słowa) sojusznika na Bliskim Wschodzie. Historyk i dziennikarz Vijay Prashad powiada, że nie należy już w ogóle postrzegać Stanów Zjednoczonych i Izraela jako dwóch osobnych, odrębnych państw. Gwarantowana Izraelowi przez Stany Zjednoczone całkowita międzynarodowa bezkarność, połączona z dostawami uzbrojenia i wiecznie odkręconym kurkiem z dolarami wynika z tego, że Izrael realizuje zlecenie swojego północnoamerykańskiego patrona.
W grudniu, zaraz po ogłoszeniu zawieszenia broni w Libanie, Izrael zbombardował setki celów w Syrii, z której uciekł prezydent Baszszar al-Asad, niemal pozbawiając ten kraj infrastruktury wojskowej i nie tylko. Wkrótce później tę samą retorykę, której wcześniej używał w odniesieniu do palestyńskiego Hamasu i libańskiego Hezbollahu, Izrael skierował przeciwko kolejnej organizacji w kolejnym kraju: Ansar Allah (popularnie zwanego Huti) w Jemenie. Czy czekają nas wkrótce równie systematyczne izraelskie bombardowania najbiedniejszego i już przecież zdewastowanego kraju arabskiego? Czy otwieranie równolegle tylu frontów w tylu krajach regionu byłoby w ogóle możliwe, gdyby nie było przygotowywane od lat i nie w bliskiej współpracy z Waszyngtonem?
To wspólny projekt Waszyngtonu i Tel Awiwu, i musiał być przygotowywany od lat – tak jak wiele lat przygotowywano zamach terrorystyczny, w którym eksplodowały tysiące urządzeń elektronicznych w całym Libanie.
Izrael – podwykonawca Stanów Zjednoczonych?
Na co byłoby amerykańskie zlecenie realizowane przez Izrael?
Na ostateczne pogrzebanie sprawy palestyńskiej, która wciąż stanowi przeszkodę na drodze do bezkarnej imperialnej eksploatacji zasobów Bliskiego Wschodu, komplikuje zbyt wielu aktorom robienie interesów ponad głowami arabskich społeczeństw.
Na ostateczne przejechanie po Bliskim Wschodzie walcem, by nie ostały się tam już żadne siły niezależne od Stanów Zjednoczonych, niepodporządkowane ich interesom, rzucające wyzwanie im lub Izraelowi. Zlecenie na dokończenie planu z początku tego stulecia; planu, którego istnienie potwierdził kiedyś amerykański generał Wesley Clark: planu obalenia ostatnich nieposłusznych Stanom Zjednoczonym rządów w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Po grudniowym upadku rządu w Damaszku przed siłami Hajat Tahrir al-Szam (czyli al-Kaidy po fuzjach i rebrandingu) z listy generała Clarka na własnych nogach stoi jeszcze tylko Teheran.
Zlecenie na zniszczenie systemu prawa międzynarodowego. Wobec coraz większych wyzwań rzucanych amerykańskiej dominacji czy to przez Chiny i inne regionalne mocarstwa, czy to przez próby alternatywnego organizowania się przez państwa globalnego Południa (BRICS), system prawa międzynarodowego zaprowadzony przecież na świecie po II wojnie światowej przez same Stany Zjednoczone, przestał służyć ich interesom i stanowi przeszkodę dla ich samowoli.
Zlecenie na pokazanie światu – Chinom i innym pretendentom do roli regionalnych mocarstw, ale też tym aktorom międzynarodowym, którzy wiążą z nimi nadzieje – kto tu wciąż rządzi, kto nadal pozostaje jedynym prawdziwym Imperium. „Przeprowadzimy na oczach całego świata bezwstydne ludobójstwo i nikt nas nie powstrzyma, nikt nie będzie w stanie nam nic zrobić. Tylko nasza wola ma realne znaczenie i nic innego”.
Co dalej?
Zaletą wykonywania całej tej brudnej roboty rękami Izraela jest dla Stanów Zjednoczonych to, że gdyby wszystko poszło jednak źle, to Izrael za to zapłaci, a Amerykanie powiedzą, że „nie umieli go powstrzymać”.
Walka jednak nie jest przegrana, dopóki opór żyje. Pisarka Susan Abulhawa, autorka znakomitej powieści Against the Loveless World, powiada w rozmowie z dziennikarką Ranią Khalek, że nie mamy prawa poddawać się nastrojom defetyzmu, jeżeli Palestyńczycy, którzy w tym wszystkim stoją przed największym zagrożeniem, odmawiają poddania się i trwają mimo wszystko w oporze.
Czy rok 2025 zaskoczy nas jakimś niespodziewanym, tym razem w końcu pozytywnym zwrotem akcji? Czy z głębi sceny wyłoni się aktor zdolny odwrócić bieg wydarzeń i zatrzymać katastrofę?