Wojna, pokój i zakładnicy
Wojna w Libanie pokazała daleko posuniętą dowolność, z jaką Izrael żongluje uzasadnieniami dla swoich kolejnych zbrojnych inwazji. W Libanie nie ma ani Hamasu, ani przetrzymywanych przez jego siły zakładników.
Artykuły publikowane w dziale OPINIE wyrażają poglądy ich autorów i nie muszą odzwierciedlać stanowiska redakcji.
Pełnoskalowa zbrojna napaść Izraela na Liban – póki co, przerwana 27 listopada kruchym i złamanym już przez Izrael ponad setką incydentów zawieszeniem broni – prowadzona była za zasłoną dyskursu o wojnie nie z Libanem jako państwem, a z Hezbollahem jako organizacją (jakby dało się robić drugie, nie robiąc pierwszego). Hezbollah w tej narracji określany jest, „organizacją terrorystyczną”, choć jest on legalną partią polityczną w Libanie (i jedną z najważniejszych tam). Określany jest tak przez media głównego nurtu nawet w Polsce, pomimo iż nasze państwo, jak zresztą większość krajów na świecie, wcale nie uważa Hezbollahu za organizację terrorystyczną. Instrukcje płynące z Waszyngtonu oraz narracja propagandowa Tel Awiwu są więc dla polskich mediów głównego nurtu bardziej wiążące niż stanowiska naszego własnego państwa.
Owszem, Hezbollah jest partią polityczną posiadającą swoje zbrojne skrzydło, nie tylko dlatego, że narodził się jako zbrojny ruch oporu przeciwko izraelskiej okupacji Libanu. Także dlatego, że w Libanie nie ma w tym nic dziwnego – od dawna różne grupy religijne miały tam swoje „afiliowane” organizacje paramilitarne. Stanowią one część struktury społecznej i kultury politycznej kraju cedru. Różnica jest może taka, że w latach 80. XX w. bojówki chrześcijańskie angażowały się w sekciarską przemoc przeciwko innym grupom religijnym i uchodźcom palestyńskim, a także po prostu w bezwstydną kolaborację z Izraelem (masakra w obozach Sabra i Szatila). Hezbollah ma największą i najpotężniejszą z takich bojówek – za sprawą wykraczającej poza jego szyicką bazę legitymacji, jaką sobie zdobył, wyzwalając południe kraju spod trwającej 18 lat (1982-2000) brutalnej izraelskiej okupacji.
Liban, zakładnicy i terroryści
Najnowsza wojna w Libanie pokazała po raz kolejny daleko posuniętą dowolność, z jaką Izrael żongluje uzasadnieniami dla swoich zbrojnych inwazji. Przez ponad rok słyszeliśmy, jak bardzo w tym wszystkim chodzi o odbicie i uwolnienie zakładników oraz o pokonanie Hamasu, którego bojownicy porwali ich 7 października. W Libanie nie ma ani Hamasu, ani przetrzymywanych przez jego siły zakładników. Uzasadnienia zostały więc zmodyfikowane stosownie do potrzeb: bez zakładników, a pod nieobecność Hamasu w niemal identycznych frazach pozastępowano jego nazwę Hezbollahem.
Zawieszenie broni z 27 listopada, które Izrael zresztą, jak to Izrael, zaczął punktowo łamać już w ciągu pierwszych 48 godzin jego obowiązywania, pokazuje zresztą coś jeszcze. Kiedy Izrael idzie na wojnę, pokój nie zależy nigdy od spraw – przyczyn, celów – jakie oficjalnie deklaruje. Zależy wyłącznie od tego, czy natrafi opór, który zatrzyma jego impet i poczucie bezkarności.
Izrael nie mógł od Libanu żądać żadnego zakładnika, bo ich tam nikt nie trzymał. Ale Hezbollahu też nie pokonał. Wręcz przeciwnie, to Hezbollah odparł Izrael i obronił terytorium Libanu. Za cenę olbrzymich strat i być może swojego znaczącego osłabienia wewnątrz kraju, a także niedefinitywnego zakończenia wojny, bo toczy się ona na wielu frontach Lewantu.
Zawieszenie broni to jeszcze nie pokój per se – ale już nie wojna, nie wojna na całego. Zawieszenie broni Izrael może w każdej chwili złamać, bo wiadomo, że Izrael zawsze kłamie. Ale i tak, fakty pozostają faktami: Izrael wycofał się z Libanu, bo nie dał rady siłom Hezbollahu, który pozostaje najskuteczniejszą w Lewancie siłą oporu przeciwko ekspansjonizmowi Izraela – i to pomimo obcięcia mu „głowy” czyli zabicia przywódcy Hasana Nasrallaha. Żeby maskować to upokorzenie na potrzeby swojej wewnętrznej publiczności, Izrael ucieka się do groteskowych, buńczucznych aforyzmów: „zawieszenie ognia utrzymamy nawet ogniem”.
O ile Gaza jest terytorium małym, gęsto zaludnionym, skutecznie domkniętym barbarzyńską blokadą i dopchniętym do morza, od którego jest tak samo odcięta, jak od lądu, o tyle Liban jest już znacznie większym i do tego górzystym krajem. Takie terytorium daje przewagę jego lokalnym obrońcom, którzy przecież znają je lepiej i bliżej niż nawet wyposażony w najlepsze urządzenia satelitarne najeźdźca.
Okazało się znowu, że na odległość i z powietrza da się czasem, gdy się ma w rękach najpotężniejszą technologię militarną, równać, a nawet zrównać jakieś terytorium z ziemią. Jednak to wciąż nie oznacza przejęcia nad tym terytorium kontroli. By to zrobić, trzeba zejść z powietrza i podejść bliżej, na własnych nogach, na odległość strzału wroga z ręcznej broni. I wtedy okazuje się, że walka na ziemi, z mężczyznami, a nie dziećmi i kobietami (jak w Gazie), bezpośrednio, a nie z samolotu czy zza bezpiecznie oddalonej konsoli zarządzającej zdalnie dronami czy innymi zabawkami high-tech, to nie to samo.
Kto więzi izraelskich zakładników w Gazie?
A zakładnicy w Gazie? Co z nimi? Dopóki Trump nie wyskoczył nagle ze swoim niespodziewanym ultimatum, że do dnia jego inauguracji 20 stycznia 2025 r. oczekuje od Hamasu uwolnienia ich wszystkich, już od jakiegoś czasu prawie nikt o nich nie mówił – z wyjątkiem ich rodzin, lekceważonych przez Netanjahu. Idę o zakład, że po wymianie jeńców dokonanej w czasie kilkudniowego zawieszenia broni zawartego w listopadzie 2023 r., premier Netanjahu nie chce już ich zobaczyć przy życiu. Nie chce, żeby żaden więcej Izraelczyk pojmany 7 października, dożył końca tego wszystkiego.
Dlaczego? Rok temu Hamas wydał w wymianie więźniów ponad sto osób (z ok. 250 pojmanych 7 października). Izrael, jak zawsze, oszukał Hamas, wydając zamiast wielu tych, o których Hamasowi chodziło, np. osoby, których wyroki i tak miały dobiec końca za tydzień czy dwa, więc wydanie ich w ramach tej umowy odbierało tę możliwość komuś skazanemu na jeszcze długie uwięzienie. Wiadomo też, że niektórzy z uwolnionych wtedy Palestyńczyków zostali wkrótce aresztowani ponownie. Natomiast uwolnieni Izraelczycy zaczęli opowiadać, jak dobrze byli przez Hamas traktowani – w szczególności kobiety, które zwoływały w tym temacie konferencje prasowe.
Operacja Hamasu i stowarzyszonych organizacji, w której 7 października 2023 r. porwano z Izraela zakładników, miała na celu nie ich przetrzymywanie w nieskończoność, a ich uwolnienie – na podobieństwo słynnej wymiany więźniów, w ramach której uwolniony został niegdyś sam Jahja Sinwar, późniejszy przywódca Hamasu, który też już zginął w walce. Hamas chciał wszystkich tych zakładników wydać już w październiku 2023 r., w zamian za odstąpienie przez Izrael od inwazji na Gazę. To Izrael – w osobie premiera Netanjahu – nie chciał zakładników „odebrać” i odrzucał wszystkie propozycje.
Jestem przekonany, że Netanjahu pragnie dzisiaj – bo jest to w jego interesie – żeby żaden więcej izraelski zakładnik przetrzymywany przez Hamas nie został już nigdy uwolniony. Bo każdy kolejny zakładnik, który żyje, może znowu zacząć opowiadać o tym, jak humanitarnie i z szacunkiem traktowany był przez Hamas i Islamski Dżihad. W radykalnym kontraście z tym, w jakim stanie Palestyńczycy wychodzą z więzień izraelskich, wielu z nich jako ofiary gwałtów zbiorowych i innych form systematycznego sadyzmu niewidzianego na taką skalę od czasów III Rzeszy i faszystowskiej Japonii.
W tym sensie izraelscy zakładnicy są dziś tak naprawdę więzieni wcale już nie przez Hamas. Są bezpośrednio w niewoli Hamasu i czasem Islamskiego Dżihadu w Gazie, to prawda – ale wyrok, żeby niewola ta trwała bez końca, wydał na nich Izrael i premier Netanjahu. Oczywiście, jeżeli jeszcze żyją. W świetle zniszczeń w całej Strefie Gazy, trudno wierzyć, że wielu z nich pozostaje jeszcze przy życiu. Chodzą słuchy, że Hamas potwierdza już śmierć ponad trzydziestu. Jeżeli mimo wszystko wielu z nich żyje, będzie to ostateczny dowód, jak wielkich wysiłków Hamas dołożył, żeby ich uchronić (wielokrotnie większych, niż Izrael).
Zakładnicy Instagrama i TikToka
Jednak Izrael trzyma jako zakładników swojej ludobójczej kampanii nie tylko izraelskich jeńców znajdujących się bezpośrednio w rękach Hamasu i Islamskiego Dżihadu. Za zakładników swojej ludobójczej kampanii bierze także żołnierzy swoich sił zbrojnych.
Nie da się już dłużej utrzymywać, że przechwalający się swoimi zbrodniami na Instagramie i TikToku izraelscy żołnierze robią to pomimo swojego dowództwa. Gdyby to było wbrew dowództwu lub bez dowództwa wiedzy, to do dzisiaj przedsięwzięto by jakieś kroki w walce z tymi praktykami – publikowania dokumentacji własnych zbrodni po całym internecie – próbując nad nimi zapanować. Nie nad zbrodniami, wiadomo, że na tym nikomu w Izraelu nie zależy, a właśnie nad publikowaniem tych zbrodni dowodów. Byłoby to jedyne racjonalne zachowanie co najmniej od momentu, kiedy okazało się, że te wszystkie nagrania i fotografie gromadzone są i archiwizowane jako dowody zbrodni właśnie (wiele z tych zbrodni nigdy nie będzie miało przedawnienia) przez prokuratorów w Hadze oraz prawników Republiki Południowej Afryki prowadzących przeciwko Izraelowi sprawę o ludobójstwo przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości.
Jeżeli praktyki przechwalania się w sieci zbrodniami wojennymi i zbrodniami przeciwko ludzkości nie zostały w najmniejszym stopniu zduszone – a przecież nie zostały – to znaczy, że izraelskie dowództwo je co najmniej aprobuje, a być może nawet do nich swoich żołnierzy zachęca. A jeżeli to robi, to w jakimś celu. W jakim? W takim: Państwo Izrael bierze także swoich własnych żołnierzy za zakładników. Zakładników własnej przeszłości, zakładników swoich dotychczasowych czynów.
Chodzi o to, by żołnierze dokumentowali przed światem swoje zbrodnie i w konsekwencji nie mieli już drogi odwrotu, gdyby kiedyś obudziło się w nich sumienie. Gdyby zrozumieli, co robili; gdyby zapragnęli zejść ze złej strony historii. Kiedy cały świat wie, czego się dopuszczali, pozostanie im już tylko determinacja i desperacja, by doprowadzić Izrael do ostatecznego zwycięstwa nad Palestyńczykami i całym regionem. To jedyna szansa, że unikną sprawiedliwości. Od tego momentu muszą już walczyć „za Izrael” do ostatniej kropli krwi, do ostatniego tchu. Nawet jeśli nie będą już w niego wierzyć. Nawet jeśli zapragną przestać w tym wszystkim uczestniczyć. Nie będzie już takiej opcji. Jak przegrają, staną przed nową Norymbergą.